poniedziałek, 17 listopada 2014

[09] Rozdział Dziewiąty

            Melodie siedziała w pokoju, przeznaczonym dla niej i wpatrywała się w widoki za oknem. Jej wzrok był pusty i nie wyrażał żadnych emocji poza obojętnością. Przed chwilą przyglądała Harry ‘emu i z czystym sumieniem mogła powiedzieć, że wygląda jak gówno. Nienawidziła go za to, co zrobił i nie miała zamiaru z nim rozmawiać. Powinien przestać się nad sobą użalać i w końcu wziąć w garść. Przecież wszystko kiedyś musi się skończyć, a o ich zakończeniu zdecydował on sam. Z resztą nigdy nie wiązał przyszłości z Mel, więc nie ma pojęcia, o co mu teraz chodzi. Jednak wie jedno – nie da mu więcej się sobą bawić. Zna swoją wartość i uważa, że jest ponad to.

            Przewróciła oczami, kiedy usłyszała głośne ciche pukanie do drzwi. Nie miała zamiaru otwierać, ponieważ była w stu procentach pewna, że to Styles. Tylko on prosił o wejście. Z czasem jednak zeszła z parapetu, na którym do tej pory siedziała i z chęcią mordu na twarzy, otworzyła. Otworzyła szeroko oczy, widząc swoją siostrę. Zupełnie zapłakaną i wyprowadzoną z równowagi. Całe ciało Madeleine co chwila trzęsło się pod wpływem spazmatycznego szlochu, a po policzkach spływały coraz o nowe łzy. Młodsza Davies przyciągnęła do siebie straszą i z całej siły przytuliła do siebie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej siostra nie potrzebowała w tym momencie żadnych słów. Wygada się, kiedy przyjdzie na to odpowiednia pora, a nawet jeśli nie będzie tego chciała, to Mel nie ma zamiaru jej do niczego zmuszać.

~*~

            Paczka papierosów. Dokładnie tyle przez ostatnie dwie godziny wypalił, ale i tak w niczym mu to nie pomogło. Potrzebował jeszcze więcej nikotyny, bo w innym przypadku mógłby rozwalić coś, albo nawet zabić jednego ze swoich mniej ważnych podwładnych. Ostatnia rozmowa z Liam ‘em doprowadziła go do białej gorączki i nie był w stanie nic poradzić na to, że przyjaciel miał świętą rację. W ostatnim czasie zupełnie zaniedbał swój gang i to tylko dlatego, że zaczął uganiać się za jakąś laską. Obiecał sobie, że przestanie przejmować się tym, co czuje Madeleine. Potrzebował jej tutaj tylko dlatego, że ma kasiastych rodziców, którzy mieli bez większych oporów zapłacić kilkaset tysięcy funtów za uwolnienie swoich pociech, a nie dlatego, żeby ściągnąć na siebie jakieś cholerne nieszczęście. Niestety ta kwestia akurat wyszła mu idealnie i teraz musi płacić za popełnione w przeszłości błędy.

            Westchnął ciężko, dogaszając kolejnego papierosa w popielniczce, z której resztki fajek powoli zaczynały wysypywać się bokami. On jednak nie zwrócił na to najmniejszej uwagi i wyjął kolejną, od razu umieszczając ją między wargami, a później odpalając. Spojrzałem na dół, gdzie kilka chłopaków pakowało właśnie jakieś pudła do bagażników samochodów. Przerzucali się do Manchesteru. Nienawidził tego miasta, ale właśnie tam mieli dodatkowy dom, na właśnie takie wypadki. Miał tylko nadzieję, że uda im się przed przyjazdem cholernej policji. Nikogo tak bardzo nie trawił, jak ich. Działali mu na nerwy tylko tym, że o nich pomyślał, o patrzeniu nie wspominając. Chciał ich wszystkich wytępić, ale niestety wiedział, że to niemożliwe. Upierdliwi pajace.

            Zszedł z balkonu, a później wyszedł z gabinetu, kierując się prosto do swojego pokoju. Musi spakować swoje ubrania, a przynajmniej ich część. Nie był pewny, czy uda mu się z tym wszystkim zmieścić w stosunkowo dość krótkim czasie. Wyjął walizkę z szafy i zaczął do niej pakować ciuchy po kolei. Wszystko, co znalazło się w jego rękach po chwili lądowało zapakowane. Wiedział jednak, że to nie będzie trwało krótko. Westchnął zrezygnowany, starając się chociaż trochę przyspieszyć czynność.

~*~
           
            Liam zamknął kolejny bagażnik samochodu i uderzył w niego, sygnalizując tym samym, że chłopak, siedzący za kierownicą, może ruszać. Spojrzał na telefon, żeby sprawdzić godzinę. Powoli dochodziła północ, a oni nie byli nawet w połowie tego, co zaplanowali na dziś. Był coraz bardziej przekonany, że dzisiejszej nocy nie położy się spać nawet na kilka sekund. Zrezygnowany powędrował w kierunku kolejnych toreb, kiedy tylko w garażu pojawił się następny samochód, gotowy do załadowania. Liam miał nadzieję, że w najbliższym czasie żaden z policjantów nie będzie chciał przejechać ich ulicą, bo to oznaczało dla nich tylko porażkę. Od razu zadzwoniliby na komisariat, że w ich domu dzieje się coś niepokojącego i akcja policyjna, która ma odbyć się dopiero za dwa dni, rozpoczęłaby się w trybie natychmiastowym.

            Usłyszał głośne trzaśnięcie drzwiami, a kiedy popatrzył w tamtym kierunku zauważył zdyszanego chłopaka, który zajmował się szpiegowaniem w ich gangu. To właśnie on śledził w ostatnim czasie poczynania gliniarzy, więc jego aktualna postawa bardzo zaniepokoiła Payne ‘a. Nigdy nie wskazywała nic dobrego. Teraz najprawdopodobniej również miało tak właśnie być. Szatyn zatrzymał się i oparł dłonie na kolanach, pochylając całe ciało do przodu.

- Zauważyli nas. Jakiś kretyn przejechał obok posterunku, a zaraz za nim dwóch kolejnych. Zbierają się, za godzinę powinni tutaj być – wydyszał, by po chwili nabrać nowej werwy i zacząć pomagać coraz szybciej pakować bagaże do pozostałych samochodów.

            Jedynie Payne postanowił przebiec się po całym budynku i poinformować pozostałych o sytuacji, jaka zapanowała. Był wściekły na wszystko dookoła, a najbardziej na to, co zrobił Malik. To oczywiste, że są dupie tylko i wyłącznie przez niego. Po drodze rzucał przekleństwami w trzech różnych językach, na zamianę krzycząc, żeby ludzie już powoli kończyli z pakowaniem się, brali to, co zdążyli schować i uciekali. Większość pokoi, w tym wszystkie dotąd najważniejsze, zostały opróżnione ze wszystkiego, co mieli przewieźć.

- Malik nakurwiaj do garażu i spadamy stąd – wysapał, kiedy wpadł do ostatniego pokoju, gdzie jego przyjaciel właśnie zapinał walizkę ze swoimi ubraniami. Mulat na początku nie za bardzo zrozumiał, co się stało, ale świadomość szybko do niego wróciła. Kopnął walizkę w kierunku Payne ‘a, co miało oznaczać, że ma ją zabrać, a sam dopadł do swojego komputera. Zbyt wiele ważnych rzeczy znajdowało się w nim, żeby z niego zrezygnował.

            Liam nie protestował. Doskonale wiedział, że od twardego dysku tego sprzętu może bardzo wiele zależeć. Zabrał bagaż i w szybkim tempie wrócił do garażu, żeby pomóc w dokańczaniu. Zayn odpiął wszystkie kable i zaczął po kolei pakować je do specjalnych pokrowców. Doskonale wiedział, że to pracochłonna czynność i zajmuje również dużo czasu, ale nie mógł niczego zostawić. Doskonale słyszał krzyki, dochodzące z korytarza i trzaskanie drzwiami, przez co klął na siebie w myślach, że nie może niczego przyspieszyć. Najbardziej nienawidził siebie za to, że doprowadził własny gang na kraniec tragedii, a bardzo możliwe jest to, że za chwilę całkiem upadną. Ma przynajmniej nadzieję, że narkotyki wyjechały już z domu, bo dzięki pieniądzom za nie będą w stanie się odbudować. Wylecą z Anglii. To już postanowione i jego zdania nic nie zmieni.

            Kiedy w końcu wpakował samego laptopa do torby i przerzucił ją sobie przez ramię, usłyszał z dołu kilka wystrzałów. To mogło oznaczać tylko jedno. Policjanci już są na miejscu i właśnie zaczynają ich wybijać. Malik poczuł, jak rozpacz z reorientacją i utratą panowania nad sytuacją oraz własnymi odruchami, powoli zaczyna rozlewać się w jego umyśle. Nie miał bladego pojęcia, co powinien zrobić. Poddać się, czy dalej walczyć. Nie może zawieść swoich ludzi, którzy gotowi są dla niego zginąć. Zamknął oczy i odetchnął głęboko. Nie ma czasu na coś takiego. Z powrotem przybrał na twarz maskę opanowania. Chwycił broń w rękę i wyszedł prosto na ogromne pole bitwy.

~*~

            Madeleine i Melodie siedziały w pokoju tej drugiej i cały czas rozmawiały o tym, co działo się pomiędzy osiemnastolatką a gangsterem. Żadna z nich nie była w stanie zrozumieć zaistniałej sytuacji i nie było im z tym najlepiej, ale zaczynały się również niepokoić. Może w tym wszystkim znajdowało się jakieś drugie dno, którego nawet Malik nie dostrzega?

            Nagle z korytarza dobiegły do nich odgłosy niesamowicie dużego zamieszanie. Kilku mężczyzn cały czas przekrzykiwało się; padały nawet strzały, których z sekundy na sekundę stawało się coraz więcej. Przerażone siostry poderwały się z łóżka. Pomimo błagań Madi, Mel podeszła do drzwi i uchyliła je lekko, starając się nie zwrócić ewentualnej uwagi ludzi, którzy znajdują się pod drugiej stronie. Otworzyła szeroko oczy, widząc masakrę, jaka się tam działa. Natychmiast zatrzasnęła wejście i cofnęła się kilkanaście kroków w głąb pokoju. Tak dużo martwych ciał. Tyle krwi.

- Dziewczyny szybko! Musimy uciekać, bo zostanie z nas miazga! – Harry wparował do pokoju. Jego oddech był przyspieszony, przez co klatka unosiła mu się i opadała nierównomiernie. Na policzku widniało duże rozcięcie, a w dłoni dzierżył pistolet.

            Leine poczuła, jak cała treść żołądkowa podchodzi jej do gardła. Nie dość, że bała się mężczyzn, to ten miał jeszcze naładowaną broń i bez problemu mógł jej użyć. Objęła się ramionami, spuszczając głowę. To było dla niej za dużo. Zaczęła się trząść, jak galaretka. Umysł dziewczyny stał się całkowicie pusty, nie reagowała na żadne bodźce, dochodzące z zewnątrz. Nie zaprotestowała nawet, kiedy brązowowłosy złapał ją za nadgarstek i wyciągnął w sam środek bitwy.

            Co chwilę potyka się o martwe ciała. Po mundurach niektórych rozpoznaje, że są to policjanci, których jest zdecydowanie więcej. Jednak zdarzają się również ludzie z gangu Malika. Wodzi po wszystkich wzrokiem i nagle robi jej się ich niesamowicie żal. Zginęli, broniąc tego, na co musieli pracować przez całe życie. Nie obchodził ich fakt, że robią to wbrew prawu. Po prostu to kochali i nie zamierzali przestać. Dbali o swoje własne ideały aż do końca życia, w dosłownym tego stwierdzenia znaczeniu. Zazdrościła im, że byli na tyle silni, żeby dotrwać od końca. Ona, w zupełnym przeciwieństwie do nich, była zbyt słaba, żeby poświęcić się dla jakiejś sprawy. Nawet nie potrafiła poradzić sobie z tym, że jakiś facet ją wykorzystał. Wolała uciec przed codziennością, zaszywając się w jakimś obłażącym z farby psychiatrykiem. Teraz żałowała, że nie chciała spróbować w jakiś inny sposób. Straciła dwa lata życia na udawanie, że wszystko jest w porządku, kiedy tak naprawdę nic nie było.

            Nagle stanęła w miejscu. Zorientowała się, że już nie trzyma dłoni Harry ‘ego, chociaż bardzo chciała. Rozejrzała się dookoła, a panika z powrotem wróciła do jej umysłu. Odetchnęła głęboko, nie chcąc na to pozwolić. Musiała chociaż raz w życiu być odważna. Przecież za chwile może już nie żyć, tylko leżeć martwa z przestrzeloną na wylot głową. Ruszyła przed siebie. Postara się znaleźć wyjście.

            Im bardziej zbliżała się do schodów, tym więcej ludzi leżało martwych na podłodze. Starała się omijać wszystkie trupy, ale z czasem stawało się to coraz trudniejsze. W końcu potknęła się o jednego z mężczyzn i opadła na podłogę, mocno zdzierając sobie kolana. Syknęła cicho, zaciskając powieki tak mocno, jak tylko była w stanie. Spróbowała się podnieść, ale za bardo bolała ją skóra, przez co ponownie opadła. Usłyszała dość głośny śmiech niedaleko siebie. Zacisnęła pięści, otwierając oczy. Nie spojrzała jednak na osobę, która miała z niej niezły ubaw. Odszukała wzrokiem wolno leżącego pistoletu i chwyciła go w obie dłonie. Miała nadzieję, że facet tego nie zauważył. W kilka sekund odwróciła się, wymierzyła i strzeliła do napastnika, trafiając w sam środek klatki piersiowej.

            Cofnęła się do tyłu, odrzucając broń na bok. Uderzyła plecami w ścianę i dopiero wtedy zatrzymała się. Chociaż bardzo chciała, nie mogła odwrócić wzroku od duszącego się mężczyzny. Opadł na kolana, przyciskając dłonie w miejscu, gdzie utkwiła kula. Po kilku sekundach leżał już martwy w kałuży swojej własnej krwi.

            Madeleine złapała się za usta, przyglądając się zwłokom. Miała szeroko otwarte oczy, z których nieustannie spływały łzy. Nie mogła uwierzyć, że właśnie zabiła człowieka. Co prawda zrobiła to, żeby się przed nim obronić, ale mimo wszystko sumienie dawało o sobie znać. Pokręciła głową, podrywając się z podłogi i ówcześnie chwytając broń, którą odrzuciła. Musi znaleźć wyjście z tego wszystkiego, bo jeszcze chwila i oszaleje. A wtedy już na pewno nie uda jej się nikomu wyciągnąć z wariatkowa. Byłaby skreślona na całe życie.

            Nagle uderzyła w nią myśl. A co jeśli Malik leży gdzieś pośród tych wszystkich ciał? Przecież jakaś zabłąkana kula, albo taka wycelowana prosto w niego, mogła trafić go i zabić. Zatrzymała się w miejscu. To nie możliwe, on na pewno nie dałby się tak łatwo zniszczyć. Jest ostatnią osobą, która zginęłaby tutaj jako pierwsza, a poza tym Davies nie powinna się nim przejmować. Nienawidzą się; a przynajmniej on jej. Jednak mimo wszystko nie mogła wyrzucić drastycznych obrazów ze swojej głowy.

            Zacisnęła usta w wąską kreskę. Przed sobą miała już drzwi frontowe, które dałyby jej wolność. Odwróciła się za siebie. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Poszukać go, czy ratować siebie? Dość szybko podjęła decyzję. Przecież nie miała czasu na zbędne myślenie. Najpierw cofała się tyłem, a potem odwróciła się i przyspieszyła biegu.

            Przez całą drogę czuła nieprzyjemne kłucie w klatce piersiowej. Ciał przybywało, a krwi stawało się oraz więcej. Starała się nie zwracać na to uwagi, tylko skupić się na celu swoich poszukiwań. Nie miała pojęcia, po co chce go odnaleźć. Przecież to oczywiste, że on każe jej się jak najszybciej ewakuować, a jeśli go nie posłucha, to przypnie jej jakiegoś swojego człowieka, który napatoczy się po drodze. Ale ona nie mogła inaczej. Jeżeli faktycznie tak postąpi, to przylgnie do niego i za wszelką cenę postara się go stamtąd wyciągnąć.

            I znalazła go. Stał, nieświadomy tego, że ktoś w niego celuje. Zakryła usta dłońmi, niezdolna chociażby do jednego ruchu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jeżeli czegoś natychmiast nie zrobi, to Zayn zginie na jej oczach. Nie mogła do tego dopuścić. Widziała, jak Liam i Harry zbliżają się do niego z dość niewielkiej odległości, machając rekami w każdym kierunku. Chcieli pokazać przyjacielowi w ten sposób, że jego życie wisi na włosku. Niestety, on ich nawet nie zauważył. Wpatrywał się z uśmiechem tryumfu w swoją ofiarę nie zdając sobie sprawy, że za kilka sekund również się nią stanie. W końcu odwrócił się, a jego twarz natychmiast zmieniła wyraz na zdezorientowanie. Było za późno na jakikolwiek ruch ze strony chłopaka. Napastnik pociągnął za spust, kula leciała w jego kierunku. Czas dla Madi całkowicie zwolnił. Widziała, jakby ktoś puszczał jej film w zwolnionym tempie. Kierowana dziwnym impulsem podbiegła do Mulata, zasłaniając go całym ciałem.

            Jęknęła cicho, kiedy pocisk przeszył jej lewe ramię; jego tor lotu kończył się prosto na sercu szatyna. Niestety na tym się nie skończyło. Kolejne strzały przeszyły drobne ciało nastolatki. Nie zdolna do niczego innego, słyszała cichy głos w głowie, który liczył śmiercionośne trafienia. Jedno, drugie, trzecie, czwarte. Zamknęła oczy, tracąc nad sobą kontrolę. W ostatnim momencie ramię Malika objęło ją w pasie i przyciągnęło do siebie. Poczuła mocne drgania jego prawej ręki, co oznaczało, że strzela do mężczyzny, który wcześniej chciał zabić czarnowłosego.

            Nie czuła już nic, oprócz ognistego bólu, który przeszywał ją w miejscach ran postrzałowych. Nie zaprotestowała, kiedy Zayn podniósł ją do góry, jakby zupełnie nic nie ważyła i ruszył w kierunku wyjścia z domu. Przerażeni Harry oraz Liam również udali się w tamtym kierunku. Oboje chcieli wiedzieć, co dalej z Madeleine, ale co ważniejsze, co z Malikiem. Payne gdzieś w głębi serca był przekonany, że na ocalenie dziewczyny nie mają już co liczyć, chociażby nie wiem, jak chcieli. Była zbyt słaba, wychudzona i ogólnie zmizerniała, żeby jej organizm poradził sobie aż z czterema strzałami, jakie przyjęła. Nie chciał jednak mówić tego na głos, ponieważ mógłby sam stracić życie. I – mimo wszystko – sam starała się zachować resztki nadziei, która po raz kolejny odnosiła tryumf nad zdrowym rozsądkiem.

            Zayn nie zwracał uwagi na to, co się dookoła niego dzieje. Pociski w dalszym ciągu przecinały powietrze, a ludzie strzelali do siebie nawet w ogródku. Bijatyka gangsterów z policjantami już dawno przerodziła się w otwartą, regularną wojnę i nikt nawet nie próbował temu zaprzeczać. Mulat wszedł do garażu, a potem do niewielkiego vana, w którym usiadł na podłodze i posadził sobie szatynkę bokiem na kolanach, mocno ją do siebie przyciągając i przytulając do klatki piersiowej. Nie obchodził go fakt, że krew wypływająca z niej zupełnie niszczy mu ubranie. Nie to było teraz ważne. Jeśli tylko pomógłby fakt, że zniszczy całą swoją garderobę, to robiłby to bez chwili zawahania. Liam i Harry wsiedli do samochodu, który natychmiast ruszył z miejsca.

- Madeleine, Madi. Popatrz na mnie, księżniczko – strach i panika zapanowały nad ciałem  Potrząsnął dziewczyną, starając się zrobić to delikatnie. Nie chciał jej jeszcze bardziej krzywdzić. Ciemnowłosa powoli otworzyła przekrwione oczy. Czerwona, ciepła maź już dawno zaczęła płynąć ciurkiem z nosa po jej nienaturalnie bladej twarzy. Odkaszlnęła kilkukrotnie i skrzywiła się mocno. Wszystko ją bolało, a oddychanie stało się czynnością, za którą mogła dostać najwyższe odznaczenia.

- Gdzie jest Melodie? – zapytała słabym, zachrypniętym głosem. Zayn poczuł dziwne ukłucie w klatce piersiowej, kiedy szatynka zapytała najpierw o swoją młodszą siostrę. Zupełnie nie wiedział, czym kierował się jego umysł, wysyłając do ciała takie bodźce. Przecież to oczywiste, że najpierw w swoim życiu stawiała Mel. Czy mógł być o to zazdrosny?

- W samochodzie, wiozącym ją do bezpiecznego miejsca – prawie natychmiast odparł Harry. Davies uśmiechnęła się do siebie delikatnie, ale po kilku sekundach wyraz twarzy zmienił jej się na przerażenie. Przypomniała sobie, co miało miejsce zaledwie kilka minut temu.

- A ty jak się czujesz. On celował do ciebie, ja spanikowałam. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Chciałam cię uratować – dopiero, kiedy Zayn zamknął jej usta pocałunkiem, przestały wydobywać się z nich słowa. Pomimo, że mówienie bolało, ona musiała mieć pewność, że nic mu nie jest.

- Jestem cały, mam tylko kilka mało znaczących zadrapań – odparł, kiedy w końcu się od niej oderwał. Chciało mu się płakać. Cały czas czuł chłód jej ciała na wargach. Nie chciał uwierzyć w to, do czego cały czas zbliża się dziewczyna. Cały czas wierzył, że wszystko jeszcze się ułoży. – A ty przestań w końcu gadać, bo marnujesz niepotrzebnie siły – mruknął, kiedy chciała ponownie się odezwać. Zrezygnowała, widząc jego spojrzenie. Czuła, że nie jest w stanie dłużej utrzymywać powiek wysoko. Zamknęła oczy, już zupełnie tracąc nad sobą panowanie.

- Muszę ci coś powiedzieć – mimo wszystko, chciała dokończyć pewną sprawę. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że później może już nie mieć ku temu żadnej okazji. – Chciałam ci podziękować za to, że otworzyłeś mi oczy na moich rodziców. Im nie zależało na mnie i Melodie, a na kasie, jaką miały za nas zapłacić. Już kiedy wróciłam do domu widziałam, że coś z nimi jest nie tak, jak powinno, ale nie wiedziałam co. Ty mi to pokazałeś i jestem ci za to dozgonnie wdzięczna - przerwał jej kolejny napad kaszlu. Jednak tym razem z gardła dziewczyny wydobyła się całkiem spora ilość krwi.

- Madeleine błagam cię, trzymaj się jeszcze chwilę. Zaraz będziemy na miejscu, a tam cię opatrzą i wszystko będzie dobrze – chłopak mocniej przyciągnął ją do siebie, mimowolnie zaczynając kołysać się w przód i tył.


- To i tak nie ma sensu…

~*~

Pamparampam. Uwaga ogłoszenie! To przed ostatni rozdział opowiadania! Jeszcze dziesiątka i epilog.
I tak już jestem martwa, więc się was nie boję ;*
Pozdrawiam, Jes. xx
P.S. Zapraszam na inne opowiadania mojego autorstwa i te, które są wynikiem współpracy z innymi autorkami:

3 komentarze:

  1. Oh my gashh. To jest wspaniale *.* ale alee jak to przedostatni ??? 😭
    Jejkius, Zayn ja naptawde kocha :o 😭
    .czekam na nx ! :*

    @luvmyniallers

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam... oczywiście czekam na kolejny rozdział:)

    OdpowiedzUsuń

Player

Wattpad

trwa inicjalizacja