wtorek, 15 lipca 2014

[04] Rozdział Czwarty

            Jęknęła przeciągle, kiedy słońce raziło jej oczy nawet przez zamknięte powieki. Nie chciała się podnosić wiedząc, co może po tym zobaczyć. To, że zemdlała nic nie znaczy. Pamięta wszystko z wczorajszego, albo dzisiejszego, popołudnia, kiedy to została porwana z ogródka własnego domu. Poczuła, jak po jej plecach przechodzi nieprzyjemny dreszcz, który pozostawił po sobie na skórze szatynki gęsią skórkę. Westchnęła cicho, starając się poruszyć którąkolwiek kończyną. O dziwo mogła to zrobić wszystkimi. Nie była związana, ani zakuta kajdankami, jak to pokazują na filmach, kiedy jakiś bohater zostaje uprowadzony. Wzruszyła ramionami zdając sobie sprawę, że ona przecież i tak nic sama by nie zdziała. Psychika osiemnastolatki jest za bardzo nadwyrężona, żeby próbowała uciec, albo zrobić coś w tym stylu. Wzięła się w końcu za otwieranie oczu. Najpierw zaczęła podnosić jedną powiekę, ale zrobiła to zbyt szybko i natychmiast musiała spuścić ją z powrotem, ponieważ światło ją pokonało. Po kilkunastu sekundach udało jej się jednak ogarnąć i aktualnie siedzi wyprostowana, rozglądając się po niewielkim pokoju, w którym teraz przebywa. Wyglądał mniej więcej, jak psychiatryk, co tylko dodatkowo ją zdołowało.

            Śnieżnobiałe ściany, podłoga wyłożona ciemnym drewnem, w kącie jedna szafa, a na wprost od drzwi sporych rozmiarów okno z niemałym parapetem. Ozdabiały je żółte rolety, które aktualnie odsunięte. Wstała z okrągłego łóżka, po czym udała się w kierunku wyjścia z pomieszczenia. Musiała sprawdzić, gdzie jest. Położyła niepewnie bladą dłoń na klamce i nacisnęła ją, wkładając w tę czynność całą siłę, jaka w niej jeszcze pozostała. Wychyliła wolno głowę i rozejrzała się dookoła. Na szczęście cały korytarz był zupełnie pusty. Zamknęła za sobą drzwi i ruszyła w pierwszym lepszym kierunku. Chciała znaleźć kogoś, kto mógłby powiedzieć jej cokolwiek na temat tego miejsca. Odruchowo przystanęła, a w oczach szatynki pojawiły się łzy przerażenia, kiedy usłyszała odgłos kroków i cichą rozmowę dwóch mężczyzn. Cała pewność siebie z niej wyparowała, a przerażenie wzrosło w momencie, gdy zobaczyła blondyna wraz z brunetem, którego bała się najbardziej z całej trójki, którą miała wątpliwą przyjemność poznać.

            Nie zdziwili się, kiedy ich wzrok padł na jej drobną, przerażoną postać. Nawet wręcz przeciwnie – wyglądali, jakby byli w stu procentach przygotowani na to, że ją tutaj zobaczą. W głowie osiemnastolatki pojawiły się myśli, aby jak najszybciej stamtąd uciekać. Mulat, jakby odczytując myśli nastolatki natychmiast znalazł się przy niej, obejmując od tyłu ramionami w pasie i prowadząc w nieznane jej miejsce. Była zupełnie jak szmaciana lalka, którą można przestawić z kąta w kąt. Nawet, kiedy sadzał ją na krześle przed ciemnym biurkiem nie odezwała się słowem. Strach, krążący w po jej drobnym ciele, zrobił swoje.

- Posłuchaj mnie uważnie – zaczął Mulat, stajać przed nią i opierając się o blat biurka. – Nic ci się nie stanie, tyko współpracuj z nami – w odpowiedzi obrzuciła go beznamiętnym spojrzeniem swoich pustych, błękitnych oczu. Dobrze wiedziała, czego od niej chce, ale nie miała ani siły, ani odwagi, żeby się odezwać.

            Malik podniósł wysoko jedną brew, uważnie obserwując dziewczynę. Widział już wiele przypadków takich, jak ona, ale szatynka wyjątkowo go zaintrygowała. Widać było, że boi się wszystkiego, co ją otacza, ale jej zachowanie wskazuje na coś zupełnie innego – obojętność. Chwycił pomiędzy dwa palce podbródek dziewczyny i uniósł go po woli do góry, żeby spojrzała w jego oczy. Przerażenie i chęć ucieczki – to jedyne, co dało się w nich zobaczyć. Zmierzył twarz szatynki uważnym wzrokiem, zatrzymując się ostatecznie dłużej na ustach. Nie wiedział, dlaczego akurat tam – po prostu to było silniejsze od niego.

- Mogłabyś chociaż potwierdzić, że rozumiesz, co od ciebie powiedziałem – westchnął, pochylając się do niej i zakładając jej za ucho pasmo włosów, które od jakiegoś czasu cały czas znajdowało się przy jej prawym oku. Zauważył, jak ciałem dziewczyny wstrząsają dreszcze. Bała się, ale to było oczywiste.

- Rozumiem – wyszeptała, krzyżując ręce i spuszczając głowę, żeby nie musieć już dłużej patrzeć w jego ciemne tęczówki. Zbyt wiele kosztowało ją, żeby teraz nie zemdleć, a „gorzka czekolada” oczu porywacza w cale jej w tym nie pomagała. Malik podniósł się i przeszedł na drugą stronę biurka, zajmując miejsce na skórzanym, obrotowym fotelu.

- Możesz już wrócić do pokoju, gdzie się obudziłaś. Jeżeli nikt po ciebie nie przyjdzie masz się stamtąd nie ruszać – powiedział obojętnie, machając ręką w kierunku drzwi.

            Madeleine nie trzeba było powtarzać dwa razy. Powiedziała ciche „dziękuję” i w tempie natychmiastowym opuściła jego, jak się domyśliła, gabinet. Tak naprawdę nie wiedziała, za co mu dziękuje. Przecież to przez niego boi się teraz własnego cienia. Zagryzła dolną wargę, mijając dwójkę umięśnionych mężczyzn, którzy przyglądali jej się uważnie. Widziała, że chcą rzucić do niej jakąś uwagą na temat tego, jak wygląda, ale powstrzymali się od tego. Podejrzewała, że brunet, z którym chwilę temu rozmawiała ma z tym coś wspólnego. Chociaż tego, co przed chwilą między nimi zaszło na pewno nie można nazwać wymianą zdań, a co dopiero konwersacją. Po prostu wytłumaczył jej, co ma robić, a czego nie i domagał się potwierdzenia, że zrozumiała.

            Otworzyła drzwi, po czym szybko je za sobą zamknęła, od razu siadając w kącie i podciągając kolana pod brodę, w których schowała swoją twarz. Poczuła chłodną ciecz na swoich policzkach. Nawet nie starała się powstrzymać płaczu. Co chwilę jej drobnym ciałem wstrząsał spazmatyczny szloch, a w głowie błąkało się jedno pytanie.

„Dlaczego to akurat ja muszę przeżywać coś takiego, czy raz nie wystarczył?”

            Zawsze starała się pomagać innym, nauczyła się rozumieć rodziców, kiedy nie wracali długo z pracy, miała wyjątkowo bliskie relacje ze swoją siostrą. Nawet w szkole, w której była wyjątkowo popularna, nie poniżała nikogo i nie szydziła z żadnej osoby. Czemu musi teraz tutaj siedzieć ze zniszczoną psychiką i bez jakiejkolwiek nadziei na to, że jeszcze kiedykolwiek dane jej będzie znów zobaczyć dom i swój pokój. Niby nic wielkiego, a dużo dałaby, żeby znaleźć się właśnie w tych miejscach.

            Podniosła głowę, słysząc dźwięk otwieranych drzwi, ale nie odezwała się, kiedy chłopak jej siostry zaczął rozglądać się dookoła własnej osi w poszukiwaniu jej. Zagryzła środkową część policzka, usiłując powstrzymać w sobie kolejny szloch, który mógłby ją zdradzić. Jednak w końcu wzrok szatyna zatrzymał się właśnie na niej. Przejechał powolnie wzrokiem po całym jej skulonym w kącie ciele i odetchnął głęboko. Madeleine bardzo chciała wiedzieć, o czym myśli. Przysunęła się bliżej ściany, nie zważając na ból kręgosłupa, kiedy zaczął kierować się do niej. Nie wiedziała, co chce jej zrobić i to sprawiało, że strach wzmógł się kilkakrotnie.

- Spokojnie, chce cię tylko zabrać na chwilę do siostry – mruknął, podnosząc dłonie i zatrzymując je na wysokości swojej klatki piersiowej, jakby chciał pokazać, że nic nie zrobi dziewczynie.

            Zmierzyła go uważnie badawczym spojrzeniem. Chęć zobaczenia, co dzieje się z Melodie zwyciężyła nad strachem. Podniosła się z podłogi i zachwiała. Udało jej się jednak zapanować nad równowagą. Wygładziła po woli dłońmi sukienkę, którą miała cały czas na sobie i ruszyła niepewnym krokiem do drzwi. Cały czas czuła na sobie spojrzenie Styles ‘a, ale nie miała odwagi się odezwać. On sam natomiast ruszył się dopiero wtedy, kiedy zauważył, jak szatynka wychodzi z pokoju. Prowadząc ją na drugi koniec domu miażdżył spojrzeniem każdego, kto chociaż odważył się zrobić krok w kierunku dziewczyny. Malik wydał wyraźny rozkaz, że niebieskooka jest nietykalna, więc każdy musiał się do tego dostosować. Nawet on sam złapał ją za rękę dopiero, kiedy byli już na miejscu. Poczuł przez uścisk, jak całe ciało osiemnastolatki drży pod wpływem jego dotyku. Nic jednak nie powiedział, tylko nacisnął klamkę i wprowadził dziewczynę do pokoju.

            Madeleine rozejrzała się uważnie po pokoju, który był niemalże identyczny jak ten, w którym się obudziła. Zauważyła swoją siostrę, siedzącą na parapecie z podciągniętymi pod brodę nogami. Natychmiast ruszyła w kierunku blondynki i przytuliła ją do siebie z całej siły. Tak strasznie brakowało jej przez tych kilka godzin kogokolwiek, komu mogłaby zaufać. Poczuła, jak Mel odwzajemnia uścisk, przez co niewielka, wręcz minimalna, część strachu ucieka gdzieś i zastępuje ją poczucie bezpieczeństwa. Poczuł nieposkromioną chęć płaczu, więc już po chwili policzki dziewczyny stały się mokre od łez. Siostrzany uścisk automatycznie zacieśnił się.

- Nienawidzę cię – wysyczała szesnastolatka. Madeleine na początku przestraszyła się, że te słowa skierowane są do niej, ale bardzo szybko przypomniała sobie o obecności jeszcze jednej osoby w pomieszczeniu.

- Melodie, a czy nie mogłabyś chociaż ze mną porozmawiać? – zapytał szatyn, rozkładając ręce i patrząc błagalnym wzrokiem na swoją (jeszcze swoją) dziewczynę. Chciał jej to wszystko wytłumaczyć, ale ona nie pozwalała mu nawet do siebie podejść.

- Nie rozmawiam z osobami, których nienawidzę – ton głosu blondynki nie zmienił się ani trochę. Chciała mu pokazać, jak wielkim zerem stał się dla niej.

- Daj mi powiedzieć cokolwiek na temat tej chorej sytuacji, w której się znajdujemy – wyjęczał, przecierając twarz dłońmi i odchylając się na chwilę do tyłu. Jednak kilka sekund później znów patrzył prosto na nią.

            Nic nie odpowiedziała, tylko prychnęła zdegustowana pod nosem, odwracając głowę w zupełnie innym kierunku i schodząc po woli z parapetu, przez co musiała na chwilę puścić zapłakaną Madi. Pociągnęła ją w kierunku łóżka. Usiadła na nim po turecku i położyła głowę szatynki między swoimi kolanami. Zaczęła delikatnie odgarniać kosmyki brązowych włosów, które zakrywały czoło starszej Davies. W pewnym momencie podniosła głowę do góry i zmierzyła cały czas stojącego w drzwiach szatyna. Podniosła wysoko brwi, patrząc mu prosto w oczy.

- Chyba powinieneś już iść. Przyprowadziłeś do mnie Madi, więc możesz wracać do Malika, żeby trochę powłazić mu do dupy – powiedziała obojętnie, spuszczając głowę. Usłyszała głośne trzaśniecie drzwi, które oznaczało, że zostały tylko we dwie.

            Melodie zacisnęła powieki i zagryzła mocno dolną wargę, żeby zdusić w sobie krzyk. Nie mogła znieść tego, że on przychodził tutaj przynajmniej raz na godzinę i niemalże błagał o to, żeby z nim porozmawiała. Przecież oni już nie mieli o czym. On po prostu ją wykorzystał, żeby móc porwać Madi. Siedziały chwilę w ciszy, którą co kilka sekund przerywał głośny szloch szatynki. W końcu jednak on również ustał. Dziewczyna podniosła się, patrząc prosto na twarz swojej siostry. Miała zaciśnięte oczy, przez co nie zauważyła, że ktoś ją obserwuje. Madeleine odetchnęła głęboko, licząc w myślach po woli do dziesięciu.

- Nie musisz z nim zrywać tylko dlatego, że nas uprowadził – powiedziała cicho, bojąc się reakcji blondynki. Usłyszała jej ciche prychnięcie i już po chwili patrzyły sobie w oczy.

- Madeleine. On i tak nie był ze mną dlatego, że mnie kocha czy mu się podobam. Wykorzystał mnie, żeby nasi rodzice im za nas zapłacili – chwyciła blade policzki ciemnowłosej w swoje dłonie, usiłując delikatnie się uśmiechnąć. Jak na złość wyszedł jej tylko niewyraźny grymas.

- Skąd wiesz? – źrenice dziewczyny powiększyły się i patrzyły wyczekująco na jakiekolwiek wyjaśnienia od blondynki.

- Ty zemdlałaś, kiedy nas tutaj wieźli, a ja tylko udawałam. Chciałam dowiedzieć się czegoś na temat całej tej chorej sytuacji i na szczęście udało mi się to – wyszeptała, jakby bała się, że ktoś cały czas stoi za drzwiami i podsłuchuje je.

- Powiedz mi – zażądała szatynka, podnosząc się z łóżka i siadając w kącie pokoju. Podciągnęła kolona, opierając na nich brodzę i oplatając ramionami. Od jakiegoś czasu ta pozycja sprawiała, że łatwiej jej było zapanować nad przerażeniem. Melodie westchnęła cicho, odwracając się na chwilę twarzą w kierunku okna i obserwując sunące się po woli po niebie chmury. Próbowała zebrać wszystkie myśli, które kłębiły się w jej głowie.

Londyn, 22 maja 2014 roku

Samochód, kilka minut po porwaniu.

            Melodie Davies leżała z zamkniętymi oczami na tylnym siedzeniu pojazdu i starała się ze wszystkich sił rozwiązać sznur, który krępował jej dłonie. Musiała również uważać, żeby nie zwrócić na siebie uwagi dwóch chłopaków, siedzących z przodu. Obiecała sobie kiedyś, że jak tylko Madi wyjdzie ze szpitala będzie starała się pomóc siostrze w każdy możliwy sposób. Nie dziwne więc, że teraz czuła do siebie cholerną złość, ponieważ pozwoliła je porwać. Nagle usłyszała, jak temat rozmów chłopaków zbacza na Madeleine. Natychmiast zaprzestała wszystkich czynności i zaczęła przysłuchiwać się im.

- Wiesz Harry, że to w dużej mierze dzięki tobie udało nam się to, co planowaliśmy? – blondynka zdusiła w sobie odrażający dreszcz, kiedy usłyszała imię swojego chłopaka. Cały czas starała się przekonać samą siebie, że on nie ma z tym nic wspólnego, ale teraz nie miała już najmniejszych wątpliwości.

- Dzięki Zayn. Nie rozumiem tylko jednego. Po co ci te dwie dziewczyny? Przecież nie widzę żadnej korzyści z utrzymania psychicznie chorej laski i jej siostry – nikt nie ma prawa obrażać Madeleine, a już szczególnie, kiedy Mel siedzi na tylnym siedzeniu w tym samym samochodzie. Zacisnęła z tyłu pięści, modląc się w duchu, żeby tego nie zobaczyli.

- Mają bogatych rodziców, więc zwróci nam się dwukrotnie – powiedział zadowolony z siebie. Blondynka chciała powiedzieć, że mogą się zawieść, bo już od jakiegoś czasu rodzice mało się nimi interesują i pewnie nawet na rękę byłoby im, gdyby zniknęły i miały już nie wrócić.

- Rozumiem – mruknął, bardziej do siebie, Styles. Już ona się na nim odegra za to wszystko.

Londyn, 23 maja 2014 roku

- Teraz już rozumiesz? Wyciągnął ze mnie wszystko na twój temat, a ja głupia mu zaufałam, bo myślałam, że naprawdę mu się podobam – powiedziała gorzko, chowając głowę pomiędzy kolanami. Nawet nie wiedziała, kiedy siedziały obok siebie na podłodze.

- To nie twoja wina – szatynka przysunęła się do swojej siostry i objęła ją niepewnie ramionami. W tej chwili cały strach przezwyciężyła siostrzana miłość, która podpowiadała osiemnastolatce, że Mel potrzebuje tego uścisku.

            Młodsza Davies chciała coś odpowiedzieć, ale nie zdążyła, ponieważ drzwi do pokoju otworzyły się na całą szerokość, a stanął w nich jakiś farbowany blondyn, którego nigdy wcześniej nie widziała na oczy. Wszedł do środka i machnął ręką na szatynkę, żeby podniosła się z podłogi. Wyraz jego twarzy nie mówił nic. Melodie podarowała mu nienawistne spojrzenie, a zaraz potem przytrzymała dłoń siostry, kiedy ta chciała podnieść się z podłogi. Pokaże Styles ‘owi co o tym wszystkim myśli.

- Daj spokój blondyneczko. Czas odwiedzin się skończył, możesz już skończyć grać odważną i zachować się, jak dorosła – warknął w jej kierunku. Madeleine popatrzyła błagalnie na siostrę i dopiero wtedy poczuła, jak uścisk na nadgarstku maleje, aż w końcu całkowicie zanika.

            Szatynka, nie patrząc zupełnie na chłopaka, który po nią przyszedł, wyszła z pokoju i ze skrzyżowanymi rękami oraz spuszczoną głową ruszyła w kierunku swojego aktualnego „miejsca zamieszkania”. Starała się zupełnie zignorować spojrzenia wszystkich mijanych osób, nie koniecznie tylko płci przeciwnej. Niektórzy mieli przy swoim boku dziewczyny, patrzące na nią z nieukrywaną wyższością. Wiedziała, dlaczego mają do niej taki stosunek. W końcu jest córką dwójki najbogatszych ludzi w mieście. Zawsze to ona była tą o poziom lepszą od wszystkich, a teraz została porwana i tak naprawdę jej los zależy od jednego chłopaka, który aktualne na pewno robi coś, czego ona nie odważyłaby się nawet dwa lata temu. Wzdrygnęła się, słysząc czyjś głośny śmiech. Nie wiedziała, dlaczego wydawało jej się, że ktoś wyśmiewa właśnie ją. Skuliła się w sobie jeszcze bardziej niż dotychczas i z cieniem radości stwierdziła, że dotarła w końcu na miejsce. Szybko nacisnęła klamkę, otwierając drzwi i wchodząc do środka. Nie czekała na blondyna, ponieważ była pewna, że i tak nie wejdzie za nią.


            Rzuciła się na łóżko, chowając twarz w poduszkę. Nie hamowała łez, które znów chciały wydostać się na światło dzienne. Chciała jak najszybciej wydostać się stąd, ale była w stu procentach pewna, że nie uda jej się to tak szybko. Chociaż, kiedy rodzice zapłacą za nie  „kaucję”, to oni ich od razu wypuszczą i pozwolą wrócić do domu, prawda? Malik obiecał przecież Madeleine, że nic jej tutaj nie grozi, jeśli będzie go na każdym kroku słuchać, a ona i tak nie ma na nic innego ani siły, ani odwagi. Zacisnęła pięści na poduszce. Wiele dałaby, żeby znów stać się normalną nastolatką, ale szatynce wydawało się, że to już niemożliwe. 

~*~

Coraz mniej zaczyna mi się podobać do opowiadanie, ale nic nie mówię. Niech zostanie tak, że ja będę to pisać i publikować, a ci którym się to podoba niech czytają, chociaż jest ich niewielu. xD
Pojawiła się zapowiedź, a już trzeciego sierpnia opublikuję następną. ;)
Pozdrawiam, Evansik. xx

6 komentarzy:

  1. A mi sie podoba. Ogolnie, podoba mi sie twoj styl pisania.:)
    Czekam na nx :*
    @luvmyniallers

    OdpowiedzUsuń
  2. rozdziały są boskie!!
    czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie 4 rozdział skakałam z radości gdy zobaczyłam, że już jest. MAM ZACIESZ! :D Cud miód malinka i wisienka na torcie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ja chce next ;3

    OdpowiedzUsuń
  5. zajebiste to ! Ale wiesz jak trudno Ci to pisać to możesz zmodyfikować opowiadanie w następnych rozdziałach... Możesz zrobić że Malik pomimo okupu nie wypuści jej tylko będzie powoli sie do niej zbliżał i Madi odzyska z czasem pewność siebie, potem może zrobić sie wredna czy cos... Wierzę w Cb że cos wymyślisz zajebistego bo masz talent :) czekam na nn :)

    OdpowiedzUsuń

Player

Wattpad

trwa inicjalizacja