piątek, 5 grudnia 2014

[00] Epilog

            Tydzień. Siedem długich, ciągnących się w nieskończoność dni. Sto sześćdziesiąt osiem godzin spędzonych w zupełnej pustce emocjonalnej. Dziesięć tysięcy osiemdziesiąt minut zatracania się we własnych myślach, lękach i nienawiści do samego siebie. Sześćset cztery tysiące osiemset sekund cierpienia, bezpowrotnie wyjętych z życiorysu.

            Dokładnie tyle czasu zajęło mu dojście do siebie. Jeżeli wychodził ze swojego pokoju, to tylko po to, żeby przekazać Liam ‘owi kilka papierów. W każdej sekundzie dnia chciał zająć swoje myśli czymkolwiek innym, niż zbliżający się pogrzeb, na którym miał zamiar się pojawić. Nie chciał odpuścić okazji do tego, żeby po raz ostatni zobaczyć Madeleine. Nawet, jeśli już nie żyła.

            Przez ostatnie siedem dni dość spora ilość zagmatwanych spraw zdążyła się poukładać. Doskonale znał sytuację, w jakiej znajdowali się Harry i Melodie. Chciał pobić swojego przyjaciela, kiedy ten zupełnie bez walki odwiózł dziewczynę do rodziców. Jednak szybko uświadomił sobie dlaczego szatyn postąpił w ten, a nie inny sposób. Nie chciał dopuścić do tego samego, co on. Za wszelką cenę chciał chronić swoją miłość i właśnie dlatego postanowił nie robić nic bez zgody dziewczyny. Malik teraz żałował, że był takim cholernym egoistą.

~*~

            Harry siedział w kuchni i czekał na gotującą się wodę, bezsensownie wpatrując się w okno. Przez ostatni tydzień dość często zdarzało mu się odpływać. Zawsze wtedy jego myśli zaprzątała jedna i ta sama, drobna blondynka, o której mimo wszystko nie potrafił zapomnieć. Jednak za cel honoru postawił sobie chronienie jej nawet, jeśli miałaby tego nie zauważyć, a on cierpieć, jeśli związałaby się z kimś innym.

            Potrząsnął głową, kiedy usłyszał dźwięk przychodzącej wiadomości. Natychmiast sięgnął po telefon, żeby sprawdzić kto chce się z nim skontaktować. Szeroki uśmiech natychmiast pojawił się na jego twarzy, kiedy tylko zauważył imię i nazwisko, które tak bardzo namieszało mu w głowie.

Melodie
Przyjedź po mnie jak najszybciej, albo wyskoczę przez okno.

~*~

            W końcu nadszedł dzień, który Zayn chciał mieć już jak najszybciej za sobą. Stał właśnie przed lusterkiem i dokonywał ostatnich poprawek w swoim nienagannym wyglądzie – biała koszula, czarny garnitur i krawat w tym samym kolorze. Nienawidził się tak stroić, ale dla niej mógł się poświęcić. Przecież ona zrobiła dokładnie to samo dla niego. Westchnął ciężko, opierając się czołem o wiszące na ścianie szkło. Chłód natychmiast rozszedł się po całej jego obolałej głowie.

            Po kilku sekundach postanowił jednak przywrócić się do porządku. Stanął prosto i przeczesał pomierzwione włosy palcami. Rozejrzał się dookoła w poszukiwani czarnej róży, przewiązanej białą wstążką. Tylko tyle kupił, aby uczcić pamięć ukochanej. Nie dlatego, że był pazerny – gdyby tylko mógł, to oddałby wszystko, żeby teraz stała przy nim i przytulała go do siebie – ale właśnie ten jeden kwiatek kojarzył mu się z nią poprzez skromność.


            Wyszedł z domu i od razu skierował swoje kroki na cmentarz. Chciał się zaszyć za którymś z drzew tak, żeby nikt nie mógł go zobaczyć i poczekać, aż wszyscy się rozejdą. Wtedy podejdzie do grobu i będzie przesiadywał pod nim do momentu, w którym chłopaki postanowią ściągnąć go z powrotem do domu. Ale wiedział jedno. Już nigdy więcej nie będzie w stanie pokochać, bo ta drobna, zagubiona osóbka zabrała ze sobą tę część jego serca, która odpowiadała za ludzkie uczucia.
 ~*~

A teraz ta gorsza część epilogu – podsumowanie.
Ilość rozdziałów: Prolog + 10 rozdziałów + Epilog
Ilość wyrazów: 26 625 (ok. 2219 wyrazów na rozdział)
Ilość obserwatorów: 10
Ilość wyświetleń w dniu 05.12.2014 r: 10 824

poniedziałek, 1 grudnia 2014

[10] Rozdział Dziesiąty

            Samochód zatrzymał się na podjeździe ogromnego domu; przynajmniej dwa razy większego niż ten, w którym gang Malika stacjonował do tej pory. Już dawno podjęli decyzję o przeprowadzce do tego miejsca, ale musieli się najpierw do niej przygotować, przez co znacznie przeciągnęła się w czasie. Do tego doszło sprowadzenie Madeleine i przenosiny zeszły na dalszy plan.
            Zayn podniósł delikatnie nieprzytomną dziewczynę i szybkim krokiem skierował się do wnętrza budynku. Miał nadzieję, że wszystko w pokoju szpitalnym jest już przygotowane na ich przybycie. W końcu Harry dzwonił, żeby powiadomić wszystkich o sytuacji, w jakiej się znajdują. Chłopak mijał kolejne przedpokoje, starając się dotrzeć jak najszybciej na miejsce. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że jest już za późno. Nie mogło. Musiał ją uratować. Przecież od kilku lat chronił jej jak oczka w głowie, żeby tylko móc ją do siebie przekonać i mieć ją już zawsze przy sobie. Ona nie mogła od tak po prostu poświęcić się dla niego; zginąć za niego. Nie przebaczyłby sobie tego nigdy.
            Kopniakiem otworzył uchylone drzwi do pomieszczenia, w którym już na niego czekali. Ostrożnie ułożył bezwładne już ciało dziewczyny na pościeli, która od razu przybrała czerwony kolor jej krwi w miejscach, gdzie stykała się z ranami postrzałowymi. Wyszedł bez słowa, kiedy kazali mu to zrobić. Jednak postanowił nie oddalać się od niej na większą odległość, niż to było konieczne. Oparł się o ścianę, zsunął po niej i d razu schował głowę pomiędzy podkurczonymi kolanami, pogrążając się w swoich własnych, prywatnych myślach.
~*~
            Melodie siedziała w pokoju, w którym Harry kazał jej zostać, kiedy tylko biegiem opuścił dom, który widziała po raz pierwszy na oczy. Cały czas myślała o tym, co działo się u Malika w gangu. Chciała wiedzieć, czy miało to związek z jakimś wewnętrznym konfliktem, czy raczej zaatakował ich ktoś z zewnątrz. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie w jej interesie leżało przejmowanie się tym, ale mimo wszystko chciała wiedzieć, dlaczego w dalszym ciągu nie ma przy niej Madi. Spięła się mocno, kiedy pomyślała, że mogło jej się coś stać. Szybko jednak odrzuciła od siebie tę myśl i wyszła z pokoju, chcąc jak najszybciej znaleźć jakiegoś chłopaka, który wiedziałby, co dzieje się z siostrą blondynki.
            Rozejrzała się uważnie po pustym korytarzu. Zamknęła za sobą ostrożnie drzwi, nie chcąc narobić zbędnego hałasu. Wolała wpaść na Malika, a w najgorszym przypadku na Styles ‘a, niż na przypadkowego faceta z ich gangu. Madeleine opowiadała jej, co jeden oprych próbował zrobić starszej Davies. Blondynka dotąd nie może mu tego wybaczyć. Weszła szybko po schodach i w takim samym tempie zaczęła przemierzać korytarz na piętrze. Z czystym sumieniem mogła stwierdzić, że ten dom jest sto razy lepszy niż ten, w którym przebywali wcześniej.
            Zatrzymała się, kiedy usłyszała za zakrętem znane głosy. Wiedziała, że podsłuchując może dowiedzieć się więcej, niż gdyby stała z nimi twarzą w twarz. Właśnie dlatego przywarła plecami do ściany i starała się nasłuchiwać każdego słowa.
- Malik, przecież nie możesz się ciągle o to obwiniać. Jesteś nam teraz cholernie potrzebny. Jeszcze nie udało nam się okiełznać sytuacji w starej bazie, gdzie z każdą sekundą ginie coraz więcej chłopaków – dziewczyna spięła się nieznacznie, słysząc podniesiony głos Harry ‘ego. Jak dotąd jeszcze nigdy na nią nie krzyknął.
- A tak poza tym, to kiedy cała ta rzeźnia się skończy, będziemy cholernie osłabieni. Trzeba będzie zająć się rekrutowaniem nowych osób, a wiesz że to jest znacznie gorsze niż może się wydawać. We trzech założyliśmy ten gang i nie pozwolimy na to, żeby teraz się rozpadł. Przynajmniej my z Harry ‘m jesteśmy tego zdania.
- Chłopaki ja naprawdę staram się zapanować nad tym, co dzieje się w mojej głowie, ale to trudniejsze niż cokolwiek innego. Czuję się, jakby za chwilę miało rozsadzić mi czaszkę od wewnątrz. Dalej nie mogę zrozumieć, dlaczego ona to zrobiła.
- Najwyraźniej czuła względem ciebie coś więcej niż strach, chociaż nie zdawała sobie z tego sprawy. Doskonale wiem, co czujesz, bo ja przez ostatnich kilka tygodni przeżywam dokładnie to samo. Melodie mnie nienawidzi, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Ale staram się być twardy, żeby potem móc spokojnie zająć się przepraszaniem jej, bo nie mam zamiaru tak łatwo odpuszczać.
- Stary, to nie to samo. Ty przynajmniej wiesz, że Melodie żyje i nic jej nie będzie, bo jest już w bezpiecznym miejscu. Ja nie mam pojęcia, co dzieje się z Madeleine i chociaż też już nic jej nie zagraża, to nie mam pojęcia, czy przeżyje, bo nie zdążyłem jej znaleźć zanim to się stało.
            Davies poczuła, jak kolana się pod nią uginają. Coś złego stało się z Madeleine i nawet Malik jest tym faktem załamany. Wszystkie głosy, które jeszcze kilka sekund temu były klarowne i wyraźne zaczęły się mieszać, a obraz przed oczami dziewczyny zamazał się od powstrzymywanych łez. Nie chciała dopuszczać so siebie najgorszej myśli, ale tylko ta nasuwała się w głowie szesnastolatki. Bezwładnie opadła na podłogę, strącając przy tym jeden z obrazów, ozdabiających ścianę. Szklana powłoka, chroniąca go przez bodźcami zewnętrznymi rozpadła się na drobne części tak samo, jak wnętrze nastolatki. Do jej uszu dobiegły głośne szmery i dźwięk odblokowywania broni, ale nie mogła wydobyć z siebie żadnego słowa. Nawet nie chciała tego próbować.
- Mel – usłyszała cichy, delikatny głos chłopaka, kiedy świadomość powoli zaczęła do niej wracać. Zamrugała kilkukrotnie, chcąc przywrócić sobie ostrość widzenia. Zaciągnęła się mimowolnie zapachem osoby, która przytulała ją do siebie.
- Gdzie jest Madeleine? – bardzo szybko przypomniała sobie, dlaczego skończyła w taki, a nie inny sposób. Rozejrzała się po twarzach dwóch chłopaków, którzy kucali przed nią i już wiedziała, że jej wcześniejsze przypuszczenia są prawdziwe.
            Na początku nie chciała dopuścić do siebie myśli, że Madi naprawdę nie żyje. Zaczęła obwiniać się o to, że ona sama siedziała w bezpiecznym miejscu, kiedy akurat jej najukochańsza na świecie starsza siostra znajdowała się w samym centrum strzelaniny. Otworzyła usta, chcąc wypowiedzieć słowa zaprzeczenia dla tej chorej sytuacji, w której właśnie się znajdują, ale z gardła jasnowłosej nie wydobyło się nic oprócz cichego jęku. Zasłoniła twarz dłońmi i zaniosła się głośnym szlochem. W pewnym momencie poczuła, jak ktoś podnosi jej ciało i szybkim krokiem zaczyna zmierzać w tylko sobie znanym kierunku. Słyszała słowa pocieszenia i zapewnienia, że teraz już wszystko będzie dobrze, wypowiadane przez delikatny, lekko załamujący się głos Harry ‘ego, ale nie była w stanie w nie uwierzyć. Nie teraz, kiedy rany na sercu dopiero co powstały. Kiedy to wszystko jest takie świeże, aktualne. Jedyne czego chciała, to zamknąć oczy i już nigdy więcej się nie obudzić – żeby już zawsze być obok swojej dużej Madi.
~*~
            Zayn kucał przez chwilę uważnie przyglądając się temu, jak najlepszy przyjaciel oddala się razem z osobą, na której zależy mu tak samo, jak na nim samym.  Zacisnął pięści i powieki, spuszczając głowę. Niecałą godzinę temu stracił kogoś dokładnie takiego samego. Cholernie zazdrościł Harry ‘emu, że jemu udało się uratować swój prawdziwy skarb. Poczuł dłoń Liama na ramieniu, ale zupełnie nie zwrócił na niego uwagi. Był zbyt wściekły na siebie, żeby odczuwać jakiekolwiek zewnętrzne bodźce.
            Poderwał się na równe nogi, kiedy usłyszał, jak drzwi do pokoju, w którym zostawił Madi otwierają się cicho. Z nadzieją w oczach popatrzył na jednego z „lekarzy” w swoim gangu, ale ten w odpowiedzi jedynie pokręcił przecząco głową.
- Udało nam się pozszywać ja na tyle, żeby przeżyła jeszcze góra kilkanaście minut, ale nic więcej nie jesteśmy w stanie zrobić. Możesz z nią jeszcze porozmawiać, zanim… No wiesz – zawahał się przez chwilę, a później szybkim krokiem „uciekł” od swojego szefa.
            Zayn poczuł się, jakby cały jego świat właśnie się zawalił. Podniósł się z podłogi i stawiając niepewne kroki, ruszył w kierunku pomieszczenia, gdzie znajdowała się umierająca dziewczyna. Wszedł do niej i ledwo pohamował łzy bólu, kiedy ją zobaczył. Blade, wychudzone ciało, wręcz zlewało się z pościelą. Zapadnięte policzki i oczy, wpatrujące się bez wyrazu w sufit. Chciał rwać włosy z głowy i przeklinać siebie samego za to, że to właśnie przez niego jest w takim a nie innym stanie. Gdyby tylko mógł, zamieniłby się z nią, żeby nie musiała za niego cierpieć. Te kule były dla niego; nie dla niej.
- Madeleine – powiedział cicho, dziwiąc się samemu sobie, że cokolwiek udało mu się wyksztusić. Dziewczyna natychmiast odwróciła głowę przodem do niego i pomimo tego, że sprawiła sobie tym niesamowicie wiele bólu, uśmiechnęła się delikatnie.
- Cześć Zayn – powiedziała słabo, co nie było najlepszym pomysłem, ponieważ od razu zaczęła się krztusić. Chłopak natychmiast podszedł do łóżka i uklęknął przy nim, zaczynając delikatnie odgarniać jej włosy z czoła. Była taka zimna w dotyku… Jakby już nie żyła.
- Spokojnie, nic nie mów. Chociaż chciałbym wiedzieć tylko jedną rzecz, a potem możemy już spędzić czas w ciszy. Dlaczego mnie zasłoniłaś? Doskonale wiedziałaś, że zginiesz – wyszeptał, łapiąc jej drobną dłoń w swoje duże. Kierowany dziwnym impulsem, którego nigdy wcześniej nie odczuwał, położył ją sobie na policzku i zaczął gładzić kciukiem. W pewnym sensie poczuł się przez to lepiej.
- Bo nie zniosłabym świadomości, że mogłam ci pomóc, a tego nie zrobiłam – wzruszyła ledwo zauważalnie ramionami i popatrzyła mu głęboko w oczy.
            Chłopak pokręcił z niedowierzaniem głową i spuścił głowę, nie będąc w stanie dłużej znieść bólu w jej oczach. Niewiele myśląc wczołgał się na łóżko i położył ją sobie na klatce piersiowej, delikatnie obejmując. Nie chciał zrobić jej jeszcze większej krzywdy niż tą, którą sprawił osiemnastolatce dotąd. Nienawidził się za to bardziej, niż kogokolwiek innego na świecie. Chciał ze sobą skończyć, ale wiedział, że wtedy ofiara nastolatki poszłaby na marne.
            Kiedy poczuł, że przestała oddychać, a puls całkiem zanikł nie zrobił nic. Nie krzyczał, nie lamentował, nie niszczył wszystkiego dookoła, zaślepiony furą i wściekłością. Po prostu płakał. Słone łzy, z którymi nawet nie walczył, spływały po jego policzkach i skapywały na włosy Madeleine, nieznacznie je mocząc.
Bo jeżeli kogoś kochasz, to musisz pozwolić mu odejść.
~*~
- Harry – powiedziała cicho Melodie, mocniej zaciskając drobne dłonie na czarnej koszulce chłopaka, który cały czas trzymał ją w swoich ramionach. – Mógłbyś zawieść mnie do domu? Chciałabym porozmawiać z rodzicami – oznajmiła sprawiając, że serce szatyna zaczęło krwawić jeszcze bardziej niż dotąd. Miał cichą nadzieję, że słowa, jakie padną z jej ust będą zupełnie inne. Niestety nie mógł nic poradzić na taki obrót sprawy.
- Oczywiście, księżniczko – wiedział doskonale, że zdrobnienia i miłe słówka w niczym mu nie pomogą, ale nie miał nic do stracenia. I wiedział na pewno, że nie odpuści tak łatwo.

            Podniósł się razem z nią na rękach i wolnym krokiem ruszył w kierunku garażu. Liczył na to, że może w ostatniej chwili zmieni zdanie i powie mu, żeby zawrócił. Niestety tak się nie stało i po niecałych dwóch minutach dotarł na miejsce. Posadził blondynkę na miejscu pasażera w swoim samochodzie, a sam usiadł za kierownicą. Odpalił silnik, po czym ruszył przed siebie. Miał nadzieję, że kiedy wróci sprawy związane ze starym domem skończą się i już wszyscy będę w nowym miejscu.

~*~
Ostatni rozdział.
Trochę dziwnie czuję się ze świadomością, że to już koniec tego opowiadania. Szczerze powiedziawszy myślałam, że wyjdzie ono mi trochę lepiej i będzie zdecydowanie dłuższe, ale nie mam siły ciągnąć go dłużej. Pisanie czegoś na siłę nie sprawia przyjemności, a wy czytacie coś niewiele lepszego od gówna. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie.
Tyle na dzisiaj. Dłuższa notka pojawi się pod epilogiem.
Dobranoc,
Jes. xx

poniedziałek, 17 listopada 2014

[09] Rozdział Dziewiąty

            Melodie siedziała w pokoju, przeznaczonym dla niej i wpatrywała się w widoki za oknem. Jej wzrok był pusty i nie wyrażał żadnych emocji poza obojętnością. Przed chwilą przyglądała Harry ‘emu i z czystym sumieniem mogła powiedzieć, że wygląda jak gówno. Nienawidziła go za to, co zrobił i nie miała zamiaru z nim rozmawiać. Powinien przestać się nad sobą użalać i w końcu wziąć w garść. Przecież wszystko kiedyś musi się skończyć, a o ich zakończeniu zdecydował on sam. Z resztą nigdy nie wiązał przyszłości z Mel, więc nie ma pojęcia, o co mu teraz chodzi. Jednak wie jedno – nie da mu więcej się sobą bawić. Zna swoją wartość i uważa, że jest ponad to.

            Przewróciła oczami, kiedy usłyszała głośne ciche pukanie do drzwi. Nie miała zamiaru otwierać, ponieważ była w stu procentach pewna, że to Styles. Tylko on prosił o wejście. Z czasem jednak zeszła z parapetu, na którym do tej pory siedziała i z chęcią mordu na twarzy, otworzyła. Otworzyła szeroko oczy, widząc swoją siostrę. Zupełnie zapłakaną i wyprowadzoną z równowagi. Całe ciało Madeleine co chwila trzęsło się pod wpływem spazmatycznego szlochu, a po policzkach spływały coraz o nowe łzy. Młodsza Davies przyciągnęła do siebie straszą i z całej siły przytuliła do siebie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej siostra nie potrzebowała w tym momencie żadnych słów. Wygada się, kiedy przyjdzie na to odpowiednia pora, a nawet jeśli nie będzie tego chciała, to Mel nie ma zamiaru jej do niczego zmuszać.

~*~

            Paczka papierosów. Dokładnie tyle przez ostatnie dwie godziny wypalił, ale i tak w niczym mu to nie pomogło. Potrzebował jeszcze więcej nikotyny, bo w innym przypadku mógłby rozwalić coś, albo nawet zabić jednego ze swoich mniej ważnych podwładnych. Ostatnia rozmowa z Liam ‘em doprowadziła go do białej gorączki i nie był w stanie nic poradzić na to, że przyjaciel miał świętą rację. W ostatnim czasie zupełnie zaniedbał swój gang i to tylko dlatego, że zaczął uganiać się za jakąś laską. Obiecał sobie, że przestanie przejmować się tym, co czuje Madeleine. Potrzebował jej tutaj tylko dlatego, że ma kasiastych rodziców, którzy mieli bez większych oporów zapłacić kilkaset tysięcy funtów za uwolnienie swoich pociech, a nie dlatego, żeby ściągnąć na siebie jakieś cholerne nieszczęście. Niestety ta kwestia akurat wyszła mu idealnie i teraz musi płacić za popełnione w przeszłości błędy.

            Westchnął ciężko, dogaszając kolejnego papierosa w popielniczce, z której resztki fajek powoli zaczynały wysypywać się bokami. On jednak nie zwrócił na to najmniejszej uwagi i wyjął kolejną, od razu umieszczając ją między wargami, a później odpalając. Spojrzałem na dół, gdzie kilka chłopaków pakowało właśnie jakieś pudła do bagażników samochodów. Przerzucali się do Manchesteru. Nienawidził tego miasta, ale właśnie tam mieli dodatkowy dom, na właśnie takie wypadki. Miał tylko nadzieję, że uda im się przed przyjazdem cholernej policji. Nikogo tak bardzo nie trawił, jak ich. Działali mu na nerwy tylko tym, że o nich pomyślał, o patrzeniu nie wspominając. Chciał ich wszystkich wytępić, ale niestety wiedział, że to niemożliwe. Upierdliwi pajace.

            Zszedł z balkonu, a później wyszedł z gabinetu, kierując się prosto do swojego pokoju. Musi spakować swoje ubrania, a przynajmniej ich część. Nie był pewny, czy uda mu się z tym wszystkim zmieścić w stosunkowo dość krótkim czasie. Wyjął walizkę z szafy i zaczął do niej pakować ciuchy po kolei. Wszystko, co znalazło się w jego rękach po chwili lądowało zapakowane. Wiedział jednak, że to nie będzie trwało krótko. Westchnął zrezygnowany, starając się chociaż trochę przyspieszyć czynność.

~*~
           
            Liam zamknął kolejny bagażnik samochodu i uderzył w niego, sygnalizując tym samym, że chłopak, siedzący za kierownicą, może ruszać. Spojrzał na telefon, żeby sprawdzić godzinę. Powoli dochodziła północ, a oni nie byli nawet w połowie tego, co zaplanowali na dziś. Był coraz bardziej przekonany, że dzisiejszej nocy nie położy się spać nawet na kilka sekund. Zrezygnowany powędrował w kierunku kolejnych toreb, kiedy tylko w garażu pojawił się następny samochód, gotowy do załadowania. Liam miał nadzieję, że w najbliższym czasie żaden z policjantów nie będzie chciał przejechać ich ulicą, bo to oznaczało dla nich tylko porażkę. Od razu zadzwoniliby na komisariat, że w ich domu dzieje się coś niepokojącego i akcja policyjna, która ma odbyć się dopiero za dwa dni, rozpoczęłaby się w trybie natychmiastowym.

            Usłyszał głośne trzaśnięcie drzwiami, a kiedy popatrzył w tamtym kierunku zauważył zdyszanego chłopaka, który zajmował się szpiegowaniem w ich gangu. To właśnie on śledził w ostatnim czasie poczynania gliniarzy, więc jego aktualna postawa bardzo zaniepokoiła Payne ‘a. Nigdy nie wskazywała nic dobrego. Teraz najprawdopodobniej również miało tak właśnie być. Szatyn zatrzymał się i oparł dłonie na kolanach, pochylając całe ciało do przodu.

- Zauważyli nas. Jakiś kretyn przejechał obok posterunku, a zaraz za nim dwóch kolejnych. Zbierają się, za godzinę powinni tutaj być – wydyszał, by po chwili nabrać nowej werwy i zacząć pomagać coraz szybciej pakować bagaże do pozostałych samochodów.

            Jedynie Payne postanowił przebiec się po całym budynku i poinformować pozostałych o sytuacji, jaka zapanowała. Był wściekły na wszystko dookoła, a najbardziej na to, co zrobił Malik. To oczywiste, że są dupie tylko i wyłącznie przez niego. Po drodze rzucał przekleństwami w trzech różnych językach, na zamianę krzycząc, żeby ludzie już powoli kończyli z pakowaniem się, brali to, co zdążyli schować i uciekali. Większość pokoi, w tym wszystkie dotąd najważniejsze, zostały opróżnione ze wszystkiego, co mieli przewieźć.

- Malik nakurwiaj do garażu i spadamy stąd – wysapał, kiedy wpadł do ostatniego pokoju, gdzie jego przyjaciel właśnie zapinał walizkę ze swoimi ubraniami. Mulat na początku nie za bardzo zrozumiał, co się stało, ale świadomość szybko do niego wróciła. Kopnął walizkę w kierunku Payne ‘a, co miało oznaczać, że ma ją zabrać, a sam dopadł do swojego komputera. Zbyt wiele ważnych rzeczy znajdowało się w nim, żeby z niego zrezygnował.

            Liam nie protestował. Doskonale wiedział, że od twardego dysku tego sprzętu może bardzo wiele zależeć. Zabrał bagaż i w szybkim tempie wrócił do garażu, żeby pomóc w dokańczaniu. Zayn odpiął wszystkie kable i zaczął po kolei pakować je do specjalnych pokrowców. Doskonale wiedział, że to pracochłonna czynność i zajmuje również dużo czasu, ale nie mógł niczego zostawić. Doskonale słyszał krzyki, dochodzące z korytarza i trzaskanie drzwiami, przez co klął na siebie w myślach, że nie może niczego przyspieszyć. Najbardziej nienawidził siebie za to, że doprowadził własny gang na kraniec tragedii, a bardzo możliwe jest to, że za chwilę całkiem upadną. Ma przynajmniej nadzieję, że narkotyki wyjechały już z domu, bo dzięki pieniądzom za nie będą w stanie się odbudować. Wylecą z Anglii. To już postanowione i jego zdania nic nie zmieni.

            Kiedy w końcu wpakował samego laptopa do torby i przerzucił ją sobie przez ramię, usłyszał z dołu kilka wystrzałów. To mogło oznaczać tylko jedno. Policjanci już są na miejscu i właśnie zaczynają ich wybijać. Malik poczuł, jak rozpacz z reorientacją i utratą panowania nad sytuacją oraz własnymi odruchami, powoli zaczyna rozlewać się w jego umyśle. Nie miał bladego pojęcia, co powinien zrobić. Poddać się, czy dalej walczyć. Nie może zawieść swoich ludzi, którzy gotowi są dla niego zginąć. Zamknął oczy i odetchnął głęboko. Nie ma czasu na coś takiego. Z powrotem przybrał na twarz maskę opanowania. Chwycił broń w rękę i wyszedł prosto na ogromne pole bitwy.

~*~

            Madeleine i Melodie siedziały w pokoju tej drugiej i cały czas rozmawiały o tym, co działo się pomiędzy osiemnastolatką a gangsterem. Żadna z nich nie była w stanie zrozumieć zaistniałej sytuacji i nie było im z tym najlepiej, ale zaczynały się również niepokoić. Może w tym wszystkim znajdowało się jakieś drugie dno, którego nawet Malik nie dostrzega?

            Nagle z korytarza dobiegły do nich odgłosy niesamowicie dużego zamieszanie. Kilku mężczyzn cały czas przekrzykiwało się; padały nawet strzały, których z sekundy na sekundę stawało się coraz więcej. Przerażone siostry poderwały się z łóżka. Pomimo błagań Madi, Mel podeszła do drzwi i uchyliła je lekko, starając się nie zwrócić ewentualnej uwagi ludzi, którzy znajdują się pod drugiej stronie. Otworzyła szeroko oczy, widząc masakrę, jaka się tam działa. Natychmiast zatrzasnęła wejście i cofnęła się kilkanaście kroków w głąb pokoju. Tak dużo martwych ciał. Tyle krwi.

- Dziewczyny szybko! Musimy uciekać, bo zostanie z nas miazga! – Harry wparował do pokoju. Jego oddech był przyspieszony, przez co klatka unosiła mu się i opadała nierównomiernie. Na policzku widniało duże rozcięcie, a w dłoni dzierżył pistolet.

            Leine poczuła, jak cała treść żołądkowa podchodzi jej do gardła. Nie dość, że bała się mężczyzn, to ten miał jeszcze naładowaną broń i bez problemu mógł jej użyć. Objęła się ramionami, spuszczając głowę. To było dla niej za dużo. Zaczęła się trząść, jak galaretka. Umysł dziewczyny stał się całkowicie pusty, nie reagowała na żadne bodźce, dochodzące z zewnątrz. Nie zaprotestowała nawet, kiedy brązowowłosy złapał ją za nadgarstek i wyciągnął w sam środek bitwy.

            Co chwilę potyka się o martwe ciała. Po mundurach niektórych rozpoznaje, że są to policjanci, których jest zdecydowanie więcej. Jednak zdarzają się również ludzie z gangu Malika. Wodzi po wszystkich wzrokiem i nagle robi jej się ich niesamowicie żal. Zginęli, broniąc tego, na co musieli pracować przez całe życie. Nie obchodził ich fakt, że robią to wbrew prawu. Po prostu to kochali i nie zamierzali przestać. Dbali o swoje własne ideały aż do końca życia, w dosłownym tego stwierdzenia znaczeniu. Zazdrościła im, że byli na tyle silni, żeby dotrwać od końca. Ona, w zupełnym przeciwieństwie do nich, była zbyt słaba, żeby poświęcić się dla jakiejś sprawy. Nawet nie potrafiła poradzić sobie z tym, że jakiś facet ją wykorzystał. Wolała uciec przed codziennością, zaszywając się w jakimś obłażącym z farby psychiatrykiem. Teraz żałowała, że nie chciała spróbować w jakiś inny sposób. Straciła dwa lata życia na udawanie, że wszystko jest w porządku, kiedy tak naprawdę nic nie było.

            Nagle stanęła w miejscu. Zorientowała się, że już nie trzyma dłoni Harry ‘ego, chociaż bardzo chciała. Rozejrzała się dookoła, a panika z powrotem wróciła do jej umysłu. Odetchnęła głęboko, nie chcąc na to pozwolić. Musiała chociaż raz w życiu być odważna. Przecież za chwile może już nie żyć, tylko leżeć martwa z przestrzeloną na wylot głową. Ruszyła przed siebie. Postara się znaleźć wyjście.

            Im bardziej zbliżała się do schodów, tym więcej ludzi leżało martwych na podłodze. Starała się omijać wszystkie trupy, ale z czasem stawało się to coraz trudniejsze. W końcu potknęła się o jednego z mężczyzn i opadła na podłogę, mocno zdzierając sobie kolana. Syknęła cicho, zaciskając powieki tak mocno, jak tylko była w stanie. Spróbowała się podnieść, ale za bardo bolała ją skóra, przez co ponownie opadła. Usłyszała dość głośny śmiech niedaleko siebie. Zacisnęła pięści, otwierając oczy. Nie spojrzała jednak na osobę, która miała z niej niezły ubaw. Odszukała wzrokiem wolno leżącego pistoletu i chwyciła go w obie dłonie. Miała nadzieję, że facet tego nie zauważył. W kilka sekund odwróciła się, wymierzyła i strzeliła do napastnika, trafiając w sam środek klatki piersiowej.

            Cofnęła się do tyłu, odrzucając broń na bok. Uderzyła plecami w ścianę i dopiero wtedy zatrzymała się. Chociaż bardzo chciała, nie mogła odwrócić wzroku od duszącego się mężczyzny. Opadł na kolana, przyciskając dłonie w miejscu, gdzie utkwiła kula. Po kilku sekundach leżał już martwy w kałuży swojej własnej krwi.

            Madeleine złapała się za usta, przyglądając się zwłokom. Miała szeroko otwarte oczy, z których nieustannie spływały łzy. Nie mogła uwierzyć, że właśnie zabiła człowieka. Co prawda zrobiła to, żeby się przed nim obronić, ale mimo wszystko sumienie dawało o sobie znać. Pokręciła głową, podrywając się z podłogi i ówcześnie chwytając broń, którą odrzuciła. Musi znaleźć wyjście z tego wszystkiego, bo jeszcze chwila i oszaleje. A wtedy już na pewno nie uda jej się nikomu wyciągnąć z wariatkowa. Byłaby skreślona na całe życie.

            Nagle uderzyła w nią myśl. A co jeśli Malik leży gdzieś pośród tych wszystkich ciał? Przecież jakaś zabłąkana kula, albo taka wycelowana prosto w niego, mogła trafić go i zabić. Zatrzymała się w miejscu. To nie możliwe, on na pewno nie dałby się tak łatwo zniszczyć. Jest ostatnią osobą, która zginęłaby tutaj jako pierwsza, a poza tym Davies nie powinna się nim przejmować. Nienawidzą się; a przynajmniej on jej. Jednak mimo wszystko nie mogła wyrzucić drastycznych obrazów ze swojej głowy.

            Zacisnęła usta w wąską kreskę. Przed sobą miała już drzwi frontowe, które dałyby jej wolność. Odwróciła się za siebie. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Poszukać go, czy ratować siebie? Dość szybko podjęła decyzję. Przecież nie miała czasu na zbędne myślenie. Najpierw cofała się tyłem, a potem odwróciła się i przyspieszyła biegu.

            Przez całą drogę czuła nieprzyjemne kłucie w klatce piersiowej. Ciał przybywało, a krwi stawało się oraz więcej. Starała się nie zwracać na to uwagi, tylko skupić się na celu swoich poszukiwań. Nie miała pojęcia, po co chce go odnaleźć. Przecież to oczywiste, że on każe jej się jak najszybciej ewakuować, a jeśli go nie posłucha, to przypnie jej jakiegoś swojego człowieka, który napatoczy się po drodze. Ale ona nie mogła inaczej. Jeżeli faktycznie tak postąpi, to przylgnie do niego i za wszelką cenę postara się go stamtąd wyciągnąć.

            I znalazła go. Stał, nieświadomy tego, że ktoś w niego celuje. Zakryła usta dłońmi, niezdolna chociażby do jednego ruchu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jeżeli czegoś natychmiast nie zrobi, to Zayn zginie na jej oczach. Nie mogła do tego dopuścić. Widziała, jak Liam i Harry zbliżają się do niego z dość niewielkiej odległości, machając rekami w każdym kierunku. Chcieli pokazać przyjacielowi w ten sposób, że jego życie wisi na włosku. Niestety, on ich nawet nie zauważył. Wpatrywał się z uśmiechem tryumfu w swoją ofiarę nie zdając sobie sprawy, że za kilka sekund również się nią stanie. W końcu odwrócił się, a jego twarz natychmiast zmieniła wyraz na zdezorientowanie. Było za późno na jakikolwiek ruch ze strony chłopaka. Napastnik pociągnął za spust, kula leciała w jego kierunku. Czas dla Madi całkowicie zwolnił. Widziała, jakby ktoś puszczał jej film w zwolnionym tempie. Kierowana dziwnym impulsem podbiegła do Mulata, zasłaniając go całym ciałem.

            Jęknęła cicho, kiedy pocisk przeszył jej lewe ramię; jego tor lotu kończył się prosto na sercu szatyna. Niestety na tym się nie skończyło. Kolejne strzały przeszyły drobne ciało nastolatki. Nie zdolna do niczego innego, słyszała cichy głos w głowie, który liczył śmiercionośne trafienia. Jedno, drugie, trzecie, czwarte. Zamknęła oczy, tracąc nad sobą kontrolę. W ostatnim momencie ramię Malika objęło ją w pasie i przyciągnęło do siebie. Poczuła mocne drgania jego prawej ręki, co oznaczało, że strzela do mężczyzny, który wcześniej chciał zabić czarnowłosego.

            Nie czuła już nic, oprócz ognistego bólu, który przeszywał ją w miejscach ran postrzałowych. Nie zaprotestowała, kiedy Zayn podniósł ją do góry, jakby zupełnie nic nie ważyła i ruszył w kierunku wyjścia z domu. Przerażeni Harry oraz Liam również udali się w tamtym kierunku. Oboje chcieli wiedzieć, co dalej z Madeleine, ale co ważniejsze, co z Malikiem. Payne gdzieś w głębi serca był przekonany, że na ocalenie dziewczyny nie mają już co liczyć, chociażby nie wiem, jak chcieli. Była zbyt słaba, wychudzona i ogólnie zmizerniała, żeby jej organizm poradził sobie aż z czterema strzałami, jakie przyjęła. Nie chciał jednak mówić tego na głos, ponieważ mógłby sam stracić życie. I – mimo wszystko – sam starała się zachować resztki nadziei, która po raz kolejny odnosiła tryumf nad zdrowym rozsądkiem.

            Zayn nie zwracał uwagi na to, co się dookoła niego dzieje. Pociski w dalszym ciągu przecinały powietrze, a ludzie strzelali do siebie nawet w ogródku. Bijatyka gangsterów z policjantami już dawno przerodziła się w otwartą, regularną wojnę i nikt nawet nie próbował temu zaprzeczać. Mulat wszedł do garażu, a potem do niewielkiego vana, w którym usiadł na podłodze i posadził sobie szatynkę bokiem na kolanach, mocno ją do siebie przyciągając i przytulając do klatki piersiowej. Nie obchodził go fakt, że krew wypływająca z niej zupełnie niszczy mu ubranie. Nie to było teraz ważne. Jeśli tylko pomógłby fakt, że zniszczy całą swoją garderobę, to robiłby to bez chwili zawahania. Liam i Harry wsiedli do samochodu, który natychmiast ruszył z miejsca.

- Madeleine, Madi. Popatrz na mnie, księżniczko – strach i panika zapanowały nad ciałem  Potrząsnął dziewczyną, starając się zrobić to delikatnie. Nie chciał jej jeszcze bardziej krzywdzić. Ciemnowłosa powoli otworzyła przekrwione oczy. Czerwona, ciepła maź już dawno zaczęła płynąć ciurkiem z nosa po jej nienaturalnie bladej twarzy. Odkaszlnęła kilkukrotnie i skrzywiła się mocno. Wszystko ją bolało, a oddychanie stało się czynnością, za którą mogła dostać najwyższe odznaczenia.

- Gdzie jest Melodie? – zapytała słabym, zachrypniętym głosem. Zayn poczuł dziwne ukłucie w klatce piersiowej, kiedy szatynka zapytała najpierw o swoją młodszą siostrę. Zupełnie nie wiedział, czym kierował się jego umysł, wysyłając do ciała takie bodźce. Przecież to oczywiste, że najpierw w swoim życiu stawiała Mel. Czy mógł być o to zazdrosny?

- W samochodzie, wiozącym ją do bezpiecznego miejsca – prawie natychmiast odparł Harry. Davies uśmiechnęła się do siebie delikatnie, ale po kilku sekundach wyraz twarzy zmienił jej się na przerażenie. Przypomniała sobie, co miało miejsce zaledwie kilka minut temu.

- A ty jak się czujesz. On celował do ciebie, ja spanikowałam. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Chciałam cię uratować – dopiero, kiedy Zayn zamknął jej usta pocałunkiem, przestały wydobywać się z nich słowa. Pomimo, że mówienie bolało, ona musiała mieć pewność, że nic mu nie jest.

- Jestem cały, mam tylko kilka mało znaczących zadrapań – odparł, kiedy w końcu się od niej oderwał. Chciało mu się płakać. Cały czas czuł chłód jej ciała na wargach. Nie chciał uwierzyć w to, do czego cały czas zbliża się dziewczyna. Cały czas wierzył, że wszystko jeszcze się ułoży. – A ty przestań w końcu gadać, bo marnujesz niepotrzebnie siły – mruknął, kiedy chciała ponownie się odezwać. Zrezygnowała, widząc jego spojrzenie. Czuła, że nie jest w stanie dłużej utrzymywać powiek wysoko. Zamknęła oczy, już zupełnie tracąc nad sobą panowanie.

- Muszę ci coś powiedzieć – mimo wszystko, chciała dokończyć pewną sprawę. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że później może już nie mieć ku temu żadnej okazji. – Chciałam ci podziękować za to, że otworzyłeś mi oczy na moich rodziców. Im nie zależało na mnie i Melodie, a na kasie, jaką miały za nas zapłacić. Już kiedy wróciłam do domu widziałam, że coś z nimi jest nie tak, jak powinno, ale nie wiedziałam co. Ty mi to pokazałeś i jestem ci za to dozgonnie wdzięczna - przerwał jej kolejny napad kaszlu. Jednak tym razem z gardła dziewczyny wydobyła się całkiem spora ilość krwi.

- Madeleine błagam cię, trzymaj się jeszcze chwilę. Zaraz będziemy na miejscu, a tam cię opatrzą i wszystko będzie dobrze – chłopak mocniej przyciągnął ją do siebie, mimowolnie zaczynając kołysać się w przód i tył.


- To i tak nie ma sensu…

~*~

Pamparampam. Uwaga ogłoszenie! To przed ostatni rozdział opowiadania! Jeszcze dziesiątka i epilog.
I tak już jestem martwa, więc się was nie boję ;*
Pozdrawiam, Jes. xx
P.S. Zapraszam na inne opowiadania mojego autorstwa i te, które są wynikiem współpracy z innymi autorkami:

środa, 22 października 2014

[08] Rozdział Ósmy

            Czas dla Madeleine przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie liczyła się nawet przeszłość, która nieustannie wpływała na obecne życie osiemnastolatki. Najważniejszy był trwający moment i niesamowite usta Malika, które atakowały bezustannie atakowały wargi ciemnowłosej oraz dziwnie przyjemne uczucie w podbrzuszu. Madi, zapewne nie kontrolując swoich poczynań, wplotła niepewnie palce w czarne włosy chłopaka i zaczęła za nie delikatnie ciągnąć. Usłyszała ciche mruczenie Zayn ‘a, co upewniło ją w przekonaniu, że dobrze postąpiła. Jednak wszystko co dobre i prowokuje miłe odczucie, szybko się kończy.

- Musimy wracać do domu – Madeleine, słysząc głos chłopaka, natychmiast zdała sobie sprawę z tego, co tak naprawdę się dzieje. Od razu odsunęła się od Mulata na tyle, na ile była w stanie. Nie zabrała jednak swoich dłoni – jednej z ramienia, a drugiej z włosów. Musiała w jakiś sposób utrzymać równowagę.

- Oczywiście – rzuciła cicho, spuszczając głowę. Chciała podnieść się z ziemi, ale Zayn skutecznie jej to uniemożliwiał. Ciemnowłosy pokręcił głową z nieukrywanym rozbawieniem, po czym wstał, od razu wystawiając dłoń w kierunku szatynki. Na początku nie chciała przyjmować od niego pomocy, ale stwierdziła w ostatnim momencie, że swoje fochy powinna zepchnąć na boczny plan. W decyzji pomogła jej również nieodparta chęć ponownego zetknięcia ich skóry, które powodowało dziwny prąd, przechodzący przez całe ciało.

            W szybkim tempie znaleźli się w samochodzie, a chwilę później ruszali już w drogę powrotną. Do Malika po woli zaczynało dochodzić, co tak właściwie zrobił, przez co rozbawienie zastąpiła niesamowita wściekłość na samego siebie. Dobrze wiedział, że nie powinien nawet myśleć, żeby ją pocałować, a co dopiero to zrobić! Znał Madeleine znacznie dłużej, niż dziewczynie mogłoby to się wydawać i doskonale wiedział, jaka ona jest. Czasami obserwował szatynkę, co zdarzało mu się bardzo rzadko. Jednak to wystarczyło, żeby zaobserwować ogromną zmianę jej charakteru w przeciągu kilkunastu miesięcy.

            A może właśnie to go zgubiło i przez to zaczął się nią interesować w większym stopniu niż mu było wolno. W dniu, kiedy świat dziewczyny rozsypał się w drobny mak, natychmiast został o tym poinformowany. Chciał zabić wszystkich, którzy stali zaledwie kilka metrów od domu Davies i nawet nie kiwnęli palcem, żeby temu wszystkiemu zapobiec. Tamtego wieczoru wybrał się z Harry ‘m na nielegalne wyścigi aż do Manchesteru, wdał w bójkę z jakimś gówniarzem, z którym chwilę wcześniej wygrał i pobił tak mocno, że zanim nadjechała karetka, on leżał martwy na opustoszałej ulicy. Zayn tłumaczył to sobie wtedy tym, że porwanie, wtedy, szesnastolatki musiało bardzo odwlec się w czasie, a on sam, po raz pierwszy od dawna, musiał zmieniać coś w idealnie ułożonym planie działania. Nie mógł znieść, że jakiś drobiazg poszedł zupełnie nie po jego myśli, przez co wszystko zawaliło się jak domek z kart.

            Teraz jednak, patrząc na to z perspektywy czasu, zaczął zastanawiać się, czy aby na pewno chciał ją porwać tylko dla pieniędzy z okupu. A może już w tamtym czasie zaczynało zależeć mu na nastolatce. Zawsze uwielbiał zdecydowane i pewne siebie dziewczyny, które wiedzą, czego chcą od życia. Być może przestraszył się, że straci taką Madi. I chociaż osobowość nastolatki uległa drastycznej zmianie, to zainteresowanie nią w dalszym ciągu pozostawało prawie takie samo. Teraz, zamiast chcieć spełnić każdą jej zachciankę, ma ochotę zaopiekować się nią; zamknąć w bezpiecznym uścisku swoich silnych ramion i zapewnić, że już nic więcej złego jej się nie stanie; że nie musi martwić się o nic, bo to on będzie się nią opiekować.

Nie. To zupełnie bez sensu.

~*~

            Harry wysiadł ze swojego samochodu, od którego kluczyki odzyskał około godzinę temu. Nie miał pojęcia, dlaczego policja tak nagle wypuściła go z paki, nie robiąc przy tym żadnych problemów. Jednak gdzieś w jego głowie kołatała się myśl, że ma to jakiś bliższy związek z Malikiem i Madeleine. Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Nic go nie obchodziło. Zupełnie obojętne stało się dla niego również to, że przebywa na wolności. Równie dobrze mogliby zamknąć go na dożywocie, albo odstrzelić. Nawet w najmniejszym stopniu nie zapomniał, dlaczego spił się do nieprzytomności. Przecież kogoś, kogo kocha się bardziej niż samego siebie nie da się wymazać z pamięci w przeciągu kilki, dłużących się w nieskończoność dni.

            Odetchnął głęboko, besztając się  w myślach za to, że stracił kontakt z rzeczywistością. W jego „zawodzie” nie powinno się na to sobie pozwalać. Ruszył w kierunku wejścia do domu. Odruchowo popatrzył na okno pokoju, w którym przebywa ona. Kiedy zauważył, jak uważnie śledzi każdy jego ruch, a jej twarz nie wyraża żadnej emocji poza nieskrywanym obrzydzeniem, natychmiast spuścił głowę i wszedł do wnętrza budynku. Odrzucił Torę z pieniędzmi na bok, nie zważając na to, że ktoś mógł zainteresować się wysoką kwotą, jaka się w niej znajdowała. Zdjął z siebie czarną, przepoconą bluzę i odwiesił ją niechlujnie za kaptur na haczyku w przedpokoju.

- Śmierdzisz stary – w wejściu do salonu pojawił się nagle Niall, który dla potwierdzenia swoich słów, teatralnie złapał się palcami jednej ręki za nos, a drugą zaczął machać sobie przed twarzą.

- Jakbyś nie widział czystej wody tyle samo czasu, co ja, też nie pachniałbyś fiołkami – warknął Styles i omijając zdezorientowanego blondyna, ruszył podenerwowany w kierunku swojego pokoju. Jedyne, czego teraz potrzebował, to kompletna samotność.

            Tak naprawdę nie wiedział, dlaczego na słowa przyjaciela zareagował w ten, a nie inny sposób. Przecież na każdym kroku dogryzali sobie z chłopakami w bardziej chamski sposób, ale za każdym razem reagowali na to wybuchami śmiechu, a nie złości. W powietrzu, zamiast syku pojawiały się coraz to nowe riposty. Jednak Harry miał bardzo oczywiste wytłumaczenie swojego zachowania – dziewczyna.

            Westchnął ciężko, gdy tylko drzwi do pokoju zamknęły się za nim z hukiem. Był tak cholernie zmęczony; nie miał na nic siły ani ochoty. Chciał tylko wziąć szybki prysznic i położyć się spać. Wiedział również, że gdy tylko Malik wróci do domu będzie chciał z nim porozmawiać nie zależnie od tego, w jakim stanie psychicznym i fizycznym szatyn będzie się znajdował. Do tego czasu może również oczekiwać niezapowiedzianej wizyty Liam ‘a. Przyjaciel będzie miał do niego najprawdopodobniej o wiele więcej pretensji, niż sam szef ich gangu. Westchnął żałośnie nad swoim nieszczęsnym losem. Musi się natychmiast umyć, bo woda przywraca trzeźwość umysłu, a to jedna z wielu rzeczy, których w tym momencie potrzebuje.

~*~

            Liam podparł głowę na dłoniach, zamykając zmęczone oczy. Wplątał palce we włosy, jednocześnie zaciskając je na nich i zaczynając za nie mocno ciągnąć. Tępy ból nieprzyjemnie rozchodził się po jego czaszce i sprawiał, że chłopak chciałby jedynie położyć się na łóżku i umrzeć. Zamrugał szybko, wyjmując tabletki z jednej, z szuflad, w jakie zostało wyposażone jego dębowe biurko. Połknął jeden proszek przeciwbólowy, przebijając go mocną, czarną kawą z dwiema łyżeczkami cukru trzcinowego, która już dawno wystygła i nie nadawała się do niczego innego, jak wylanie do zlewu. Skrzywił się mocno, czując w ustach nieprzyjemny, gorzki posmak. Nienawidził kawy, a już szczególnie słodzonej, ale tylko ona trzymała go dzisiaj od rana przy życiu.

            Zrezygnowany zablokował laptopa i podniósł się z siedzenia, idąc prosto na balkon. Palenia nienawidził w tym samym stopniu, co spożywania kofeiny, ale naprawdę musi przejść dzisiaj przez całą papierkową robotę, jaka nagromadziła mu się w przeciągu ostatniego czasu, a czarna ciecz, stojąca w kubku na biurku, po woli przestaje mu wystarczać. Odpalił fajkę, od razu umieszczając ją między wargami. Odwrócił się w kierunku podjazdu, gdzie właśnie pojawił się tak dobrze znany mu samochód Styles ‘a. Jedyne, co mu w nim nie pasowało, to mocno odrapana, lewa strona. No cóż, on nie ma zamiaru tego naprawiać. Wystarczy mu spora ilość usterek po nielegalnych wyścigach.

            Nagle w głowie Payne ‘a pojawiła się niepokojąca myśl. Kiedy po raz ostatni obserwował dom sióstr Davies, był świadkiem dość zaciętej kłótni pomiędzy Melodie a ich rodzicami. Podczas niej padło wiele nieprzyjemnych słów, których normalnie powinno się żałować. Jednak co, jeśli Mel i Madi nie są kochane przez swoich rodziców tak, jak powinne? Przecież oni równie dobrze mogli wejść w układ z policją, dzięki któremu nie będą musieli płacić okupu, a gliniarze wyłapią ich gang. Gdyby było inaczej, kasa z okupu już dawno znajdowałaby się na koncie Malika.

           Liam natychmiast zgasił resztę papierosa, którą wrzucił niedbale do popielniczki i jak najszybciej był w stanie, pobiegł do garażu, aby dokładnie sprawdzić pojazd, którym przyjechał Harry. Cała senność uleciała, zastąpiona przez wściekłość na wszystko dookoła.

            Wbiegł do garażu i zaczął uważnie oglądać pojazd z każdej strony. Sam nie wiedział, czego szuka – pluskwy, podsłuchu, nawigatora, dzięki którym policja byłaby w stanie ich znaleźć. Na całe szczęście na zewnątrz nic takiego nie rzuciło mu się w oczy. On jednak nie był głupi i zdawał sobie sprawę z tego, że równie dobrze przez kilka dni psy mogły wpaść na genialny pomysł ukrycia czegokolwiek wewnątrz samochodu. Właśnie dlatego wszedł do niego, zupełnie ignorując inny pojazd, który zajął miejsce parkingowe zaraz obok.

~*~

            Zayn zaparkował samochód w garażu i zamknął na chwilę oczy, jednocześnie zaciskając dłonie z całej siły na kierownicy. Myśli w dalszym ciągu niebezpiecznie kotłowały się w jego umyśle, wywołując w nim nieprzyjemną burzę. I pomimo największego wysiłku, jaki w to wkładał, nie udało mu się odrzucić od siebie chęci ponownego pocałowania osiemnastolatki.

- Posłuchaj mnie teraz uważnie – zaczął, nie otwierając oczu nawet na sekundę. Jego głos nie wyrażał żadnych emocji, co nie wskazywało na nic dobrego. – Zapomnij o tym, co stało się za miastem. Tamta sytuacja w ogóle nie miała miejsca. Nie wspominaj o tym nikomu, nawet Melodie. Po prostu zapomnij – dopiero po ostatnich słowach odwrócił się w kierunku swojej towarzyszki i zmierzył jej twarz uważnym spojrzeniem.

            Madeleine spuściła wzrok na swoje palce, które w tym momencie były najciekawszą rzeczą na świecie. Spodziewała się dokładnie takich, albo bardzo podobnych słów od niego, ale nie miała bladego pojęcia, dlaczego poczuła dziwne ukłucie w okolicach serca. Kiwnęła tylko szybko głową, bojąc się, że kiedy się odezwie jej głos załamie się i Zayn odczyta wszystkie emocje, jakie w niej buzują. Chciała się podnieść i jak najszybciej znaleźć w swoim pokoju, ale silna dłoń ciemnowłosego w ostatnim momencie powstrzymała ją od tego, pociągając w dół, przez co z powrotem opadła na siedzenie. Popatrzyła na niego zdziwiona, wodząc wzrokiem po całej jego twarzy, jakby chciała doszukać się w niej odpowiedzi, na niezadane pytanie, czego jeszcze od niej chce?

- O tym też zapomnij – zanim zdążyła zapytać, o co mu chodzi, on zamknął jej wargi kolejnym dzisiaj pocałunkiem.

            Automatycznie zamknęła oczy, przesuwając się bliżej niego. Malik, jakby chcąc mieć ją bliżej siebie, przesunął ją tak, że usiadła na nim okrakiem. Chciała zaprotestować, jakoś się mu wyrwać, ale on przewidując zamiar dziewczyny, przycisnął ją bliżej swojej klatki piersiowej. Natychmiast zrezygnowała ze swojego wcześniejszego zamiaru, kiedy tylko język chłopaka zaczął delikatnie gładzić jej podniebienie. Poprawiła się na jego kolanach, czym wywołała cichy jęk, który wydobył się z gardła chłopaka.

            Niestety ich chwila zapomnienia trwała niezmiernie krótko, ponieważ usłyszeli uderzenie czegoś twardego w metal, a potem wiązankę przekleństw. Zayn natychmiast oderwał się od Davies, która schowała purpurową twarz w zagłębieniu szyi dwudziestojednolatka. Mulat natomiast popatrzył zdziwiony i zdezorientowany na samochód Hazzy, którego wcześniej nie zauważył. Liam właśnie pocierał się po czubku głowy z niemałym grymasem na twarzy. Jednak kiedy zauważył, co robi przyjaciel, natychmiast znieruchomiał.

- Nie odzywaj się – syknął Payne, kiedy Malik chciał otworzyć usta. Mulat otworzył szeroko oczy, nie spodziewając się ataku ze strony chłopaka. – Ty i Styles. Za pięć minut macie pojawić się u ciebie w gabinecie. I ani jebanej minuty spóźnienia!

            Oboje z Madeleine podskoczyli, kiedy drzwi pojazdu, w którym znajdował się przed chwilą dwudziestoczterolatek. Dziewczyna zupełnie nie rozumiała, o co mu chodzi, a Mulat nie miał zamiaru rozmawiać na tematy, które na pewno za kilka minut zostaną poruszone. Rzucił przekleństwem pod nosem i strącił z siebie dziewczynę, przez co uderzyła głową o szybę. Nie zwracał najmniejszej uwagi na to, że teraz od nowa zaczyna się go panicznie bać i że zrobił jej krzywdę. Wściekły za to, co po raz kolejny zrobił, wysiadł z samochodu i wszedł do wnętrza domu.

            Madeleine na początku  nie maiła bladego pojęcia, o co chodzi. Siedziała przerażona, wpatrując się w drzwi, które oddzielały garaż od przedpokoju. Szybko jednak pozbierała się i ruszyła biegiem do swojego pokoju. Jej policzki z każdą kolejną sekundą stawały się coraz bardziej mokre, aż w końcu słone łzy spływały po szyi dziewczyny. Mijała wielu gangsterów. Jednak nie zwracała na nich uwagi. Zmieniła cel – Melodie. Tylko z siostrą może normalnie porozmawiać. Jednak mimo wszystko zamierza zapomnieć – tak, jak przed chwilą poradził jej Zayn.

~*~

            Zayn wszedł do swojego gabinetu. Po drodze zdążył już zapanować nad wszystkimi emocjami, więc tym razem drzwi zamknęły się za nim z mniejszym trzaśnięciem, niż te pozostałe. Liam siedział za biurkiem i grzebał coś w swoim telefonie, a Harry ‘ego jeszcze nie było. Mulat, chcąc całkowicie nad sobą zapanować, wyszedł na balkon i wyjął paczkę papierosów z tylnej kieszeni spodni. Miał rzucić – nie w najbliższym czasie.

            Odpalił jedną fajkę, od razu zaciągając się dymem, który przez kilka sekund przetrzymał w płucach. Dopiero, kiedy zaczął dusić się z powodu braku tlenu w organizmie, wypuścił go na zewnątrz. Powtórzył czynność jeszcze kilkukrotnie, dopóki  nie przerwał mu głos przyjaciela.

- Uspokój się, bo dostaniesz odmy, albo w ogóle się udusisz – nawet nie odwracając się w kierunku Payne ‘a, pokazał mu wymowny gest, wystawiając w jego kierunku środkowy palec. Nie mógł zobaczyć tego, jak przewraca oczami, ale znał go na tyle długo, że wiedział, że na pewno tak było. – Pospiesz się, bo jesteśmy już całą piątką.

            Malik westchnął ciężko, dogaszając resztę szluga, po czym wsadził go do popielniczki, z której resztki po fajkach zaczynały się po woli wysypywać.  Poza nim i chłopakami nikt nie miał wstępu do tego pomieszczenia bez wcześniejszego upoważnienia do tego, więc sprzątaczki również nie mogły się w nim pojawić. Kwestia ochrony ważnych informacji. Przeleciał wzrokiem po wszystkich zgromadzonych, po czym machnął na Liam ‘a ręką, żeby zszedł z jego miejsca. On jednak nawet się nie ruszył, a że Mulat nie miał ani humoru, ani siły na jakiekolwiek kłótnie postanowił ten jeden raz odpuścić.

- Mów szybko, o co ci chodzi, bo muszę wrócić do naprawiania takiego jednego samochodu, którym jeden z nas się ścigał, nie wracając uwagi na to, że jest, kurwa, nieskończony – syknął Niall, wymownie spoglądając na Zayn ‘a. On jednak nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi.

- Jak pewnie wiecie nasz kochany Harry wylądował na kilkanaście nocy w pace, po czym przyjechał z powrotem do domu, cudownie wypuszczony z pierdla. Szkoda tylko, że kurwa nie sprawdził, czy przypadkiem nie podpięli mu jakiegoś przyjaciela – Payne rzucił na biurko kilkoma przedmiotami namierzającymi, jakie znalazł w samochodzie przyjaciela. Louis natychmiast rzucił się na Styles ‘a i uderzył go pięścią w twarz. Gdyby nie natychmiastowa interwencja blondyna, najprawdopodobniej teraz zabiłby go na miejscu.

- Opanuj się, Tommo – warknął poszkodowany, przecierając wierzchem dłoni twarz, po której zaczęła płynąc strużka krwi z rozwalonego nosa. – Myślisz, że zastanawiam się nad tym co robię? Rozczaruję cię, od kilku dni nie chce mi się nawet żyć – zaśmiał się gorzko, opierając się plecami o ścianę za nim. Nie miał siły, żeby podnieść się z podłogi. Tomlinson obrzucił go jeszcze jednym, nienawistnym spojrzeniem, po czym opadł z powrotem na krzesło, które wcześniej zajmował.

- Czyli musimy na razie stąd spierdalać – Liam kontynuował wypowiedź, którą wcześniej mu przerwano. – Na razie anulujemy wszystkie interesy i każemy chłopakom pojechać na wakacje. Dwa miesiące. Najpierw jednak przeniesiemy wszystko do innego domu. Nie możemy ryzykować tego, że przyjdą tutaj i wyniosą nam wszystko.

- Nie uważasz, że myślenie to moje zadanie w naszej drużynie? – Zayn postanowił w końcu się odezwać. Do cholery to on jest szefem tego gangu!

- Ty to ewentualnie możesz się zamknąć. To właśnie przez ciebie policja dowiedziała się o nas więcej, niż powinna. To ty postanowiłeś porwać Davies dla okupu, żeby ją przelecieć. Nie przewidziałeś jednego. Rodzice nabrali dystansu do swoich córek po tym, co się stało dwa lata temu. Już wtedy powinieneś z niej zrezygnować – wściekłość rosła w Liam ‘ie w coraz większym tempie, a fakt, że musi patrzeć teraz na przyjaciela, w cale nie pomagał mu w zapanowaniu nad nią.

- Nie mam pojęcia, o czym ty pierdolisz, ale skończ, bo zaczynasz mnie wkurwiać – warknął, podchodząc do drzwi wyjściowych. Miał dość dzisiejszego dnia. Chciał się położyć spać, żeby jak najszybciej dobiegł końca.

- Nie skończyłem – Niall, domyślając się, że dwudziestoczterolatek będzie chciał dalej rozmawiać z Malikiem, przytrzymał drzwi.

- Sorry stary. Jestem ciekawy – wzruszył niewinnie ramionami, uśmiechając się szeroko.


- Zapomnij o niej i pomóż nam w przeniesieniu się, bo zawsze możesz stracić swoją pozycję. Jesteśmy przyjaciółmi Malik, ale zacznij w końcu być sobą, bo nie ręczę za siebie.

~*~

Coraz bliżej końca.
Zastanawiam się co pierwsze. To, czy Nobody...
Dobranoc, Jes. xx

niedziela, 28 września 2014

[07] Rozdział Siódmy

            Stanęła przed lusterkiem, przyglądając się uważnie swojej pokaleczonej twarzy. Nie chciała się jeszcze rozbierać, żeby Mulat nie zobaczył jej zupełnie nagiej. Bała się, że mógłby wtedy zrobić jej coś znacznie gorszego, niż pobicie. Przejechała delikatnie palcem po rozciętej wardze, od razu krzywiąc się mocno. Rana strasznie piekła, a krew nie chciała przestać z niej lecieć. Odwróciła się na chwilę w kierunku drzwi, które w dalszym ciągu nawet nie drgnęły. Westchnęła cicho, otwierając szafkę, znajdującą się nad umywalką z nadzieją, że znajdzie w niej coś, co pozwoli dziewczynie na razie odkazić wszystkie rany. Wzdrygnęła się, słysząc szczęk zamka, a już po kilku sekundach w pomieszczeniu znalazł się Zayn z kilkoma ubraniami w dłoniach. Starała się zupełnie nie zwracać na niego uwagi i w dalszym ciągu przeszukiwała szafki, nie mogąc zapanować nad drżeniem swoich drobnych dłoni.

            Mulat, widząc w jakim stanie jest dziewczyna, odłożył ubrania na koszu z brudnymi rzeczami i podszedł do niej powoli. Nie chcąc jej jeszcze bardziej przestraszyć, stanął za nią, delikatnie dotykając nadgarstków Madeleine. Ostrożnie odciągnął ją od szafki, odwracając do siebie przodem. Już miał się odezwać, ale w oczy rzuciły mu się blizny na nadgarstkach osiemnastolatki. Szatynka mimowolnie spięła się w sobie, spuszczając wzrok i spróbowała zabrać swoje ręce, ale Mulat skutecznie to uniemożliwił.

- Cięłaś się? – zapytał zdziwiony, nie spuszczając wzroku z twarzy Leine. Ciemnowłosa pokiwała niepewnie, twierdząco głową. Bała się, że najnormalniej w świecie ją wyśmieje i wyjdzie z pomieszczenia, zostawiając po sobie jedynie nieprzyjemne napięcie. – Dlaczego?

- Bo miałam wszystkiego po kokardę, a szczególnie tego, że osoby, na których najbardziej mi zależy, cierpiały właśnie przeze mnie – wyszeptała. Tym razem mogła swobodnie odsunąć się od chłopaka i wrócić do przeszukiwania szafek.

            Zayn zaczął się przez chwilę zastanawiać. Może faktycznie powinien zostawić tą dziewczynę w świętym spokoju i znaleźć sobie jakąś inną ofiarę. Chociaż nie; on zawsze trzymał się, trzyma i trzymać się będzie wyznaczonych wcześniej planów. Nie po to zarywał noce, żeby od tak po prostu z nich rezygnować, bo przewidują one porwanie psychicznie chorej dziewczyny.

            Domyślając się, czego poszukuje Davies, podszedł do odpowiedniej półki, wziął z niej spirytus salicylowy i płatki kosmetyczne. Machnął ręką na dziewczynę, żeby usiadła na wannie, a sam nasączył jedno kółko, podchodząc do niej. Zaczął delikatnie dotykać ran na jej twarzy, starając się zrobić szatynce jak najmniejszą krzywdę. Jednak ciągłe krzywienie się i syki, wychodzące co chwilę z gardła osiemnastolatki utwierdziły go w przekonaniu, że ta sztuka zupełnie mu nie wychodzi.

- Umyj się jak najszybciej, a później pójdziesz coś zjeść – mruknął cicho czarnowłosy, wyrzucając zużyte przedmioty, którymi przed chwilą „operował” nad nastolatką i wyszedł z pomieszczenia.

            Brązowowłosa mimowolnie zamknęła za nim drzwi i dopiero wtedy pozbyła się ubrań, które miała na sobie. Odkręciła kurki z zimną wodą, bez chwili zastanowienia pod nią wchodząc. Może cały czas przebywa w jakimś bardzo realistycznym śnie i kiedy dozna szoku termicznego, to w końcu uda jej się z niego wybudzić. Niestety – czas mijał, a otoczenie w dalszym ciągu nie zmieniało się nawet odrobinę. Załamana Madeleine umyła się szybo, po czym wyszła z kabiny, wytarła się dokładnie i założyła na siebie ciuchy, które przyniósł dla niej Malik. Na całe szczęście tym razem zakrywały one zdecydowanie więcej, niż poprzednio.

            Niepewnie weszła z powrotem do swojego tymczasowego pokoju. Skrzyżowała ręce na wysokości klatki piersiowej, starając się patrzeć wszędzie, tylko nie na chłopaka, który właśnie okupował niepościelone łóżko. Gdy tylko zauważył, że jest już w pokoju, chwycił ją delikatnie za rękę i pociągnął na korytarz, który zaczęli przemierzać szybkim tempem w zupełnej ciszy. Madi rozglądała się uważnie dookoła, jakby chciała upewnić się, że na razie nic jej nie grozi. Nawet obecność Zayn ‘a nie dawała osiemnastolatce stuprocentowego poczucia bezpieczeństwa, którego tak bardzo brakowało dziewczynie.

            Zatrzymał się dopiero, gdy stanęli przed jednymi z wielu drzwi, znajdujących się w całym domu. Malik nacisnął klamkę, w drewniany prostokąt ustąpił bez najmniejszego problemu, pozwalając im obojgu wejść do środka. Kiedy tylko się w nim znaleźli, Malik, zamknął za nimi wejście, puszczając rękę dziewczyny i podchodząc do zastawionego stołu i wskazał ręką, żeby usiadła na krześle. Po chwili wahania wykonała jego nieme polecenie. Nie przestała jednak rozglądać się po pomieszczeniu. Nawet chęć na jedzenie czegokolwiek przeszła jej tak szybko, jak pojawiała się przez ostatnie kilka dni.

- Nie krępuj się – rzucił luźno Mulat, zajmując miejsce na przeciwko dziewczyny. Zaczął nakładać sobie wszystko, na co tylko miał ochotę, podczas gdy Madeleine nie ruszyła nawet palcem. Kiedy tylko popatrzyła na stół resztki z żołądka podchodziły jej do gardła i wywoływały odruch wymiotny.

- Nie jestem w stanie nic zjeść – powiedziała cicho, splątując palce razem i kładąc je na kolanach spuściła głowę. Nie chciała patrzeć mu w oczy, ponieważ najnormalniej w świecie się go bała.

- Musisz zjeść cokolwiek, bo zdechniesz z głodu -  mruknął pod nosem, nie przestając taksować jej spojrzeniem.

            Madeleine skończyła jeść i rozejrzała się nerwowo po pomieszczeniu. Nie miała pojęcia, co powinna teraz zrobić. Bała się, że chłopak, siedzący naprzeciwko niej, znów będzie chciał ją ukarać. Nie wiedziała, ile jeszcze czasu da radę to przetrzymać. Zbyt dużo działo się w przeszłości dziewczyny, żeby od tak po prostu o tym zapomniała i zaczęła mierzyć się z nowymi problemami.

- Czy ja mam iść do siebie? – zapytała w końcu. Jej głos był bardzo drżący i niepewny. Zayn podniósł na nią wzrok i przetarł usta materiałową chusteczką, która jeszcze przed chwilą leżała obok jego talerza.

- Jeżeli chcesz tam przez cały czas siedzieć, to proszę bardzo – rzucił obojętnie, nawet na sekundę nie odwracając głowy. Madi spięła się mocno, błądząc spojrzeniem po całym pomieszczeniu, żeby tylko nie musieć na niego popatrzeć.

- A mam jakiekolwiek inne wyjście? – bała się go, a on świetnie zdawał sobie z tego sprawę. Odchrząknął głośno, podnosząc się z krzesła. Wystawił otwartą dłoń w kierunku ciemnowłosej. Po chwili wahania podała mu swoją.

            Mulat, nie czekając na nic więcej, splątał ich palce ze sobą i pociągnął Leine na korytarz. Osiemnastolatka automatycznie spuściła głowę, zasłaniając twarz włosami. Czuła ciepło na policzkach, co oznaczało tylko tyle, że właśnie mocno się zarumieniła. Nie mogła nic na to poradzić. Wiele gangsterskich spojrzeń skupiło się tylko i wyłącznie na nich.

            Nagle Malik zatrzymał się przed Mazdą RX-8, przez co dziewczyna niechcący na niego wpadła. Bąknęła natychmiast ciche „przepraszam”, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. Rozzłoszczone spojrzenie Zayn ‘a wręcz wypalało w niej dziurę. Jednak nawet on nie wiedział, o co się wścieka. Robił to od tak po prostu – dla zasady, ale również z przyzwyczajenia.

- Nie zapytasz się mnie, gdzie cię zabieram? – chłopak spojrzał na nią szczerze zdziwiony. Gdy oboje znaleźli się we wnętrzu samochodu, zamknął drzwi za pomocą zamka centralnego i od razu odpalił silnik, po czym wrzucił pierwszy bieg, dodając gazu oraz ruszając z miejsca.

- Nie wiem, czy mi wolno. Poza tym i tak nie odpowiedziałbyś mi na to pytanie, więc wolę siedzieć cicho – rzuciła szybko.

- I właśnie tego najbardziej nie lubię w swoich ofiarach. Przez cały czas siedzą cicho, jakbym miał dać im kulkę w łeb tylko za to, że oddychają – warknął mało uprzejmie. Madi przesunęła się nieświadomie bliżej drzwi, jakby ten ruch miał ją uchronić przed ewentualnym gniewem Malika.

- Nie dziw mi się, że jestem przerażona. Nie byłeś zbyt delikatny w stosunku do mnie, a ja jestem pewna, że zdajesz sobie sprawę z tego, co działo się w mojej przeszłości – zaczęła nerwowo bawić się swoimi palcami.

- Obiecywałem, że nie zrobię ci krzywdy, a możesz być pewna, że ja dotrzymuję danego słowa – rzucił luźno, wzruszając obojętnie ramionami.

- Fizycznego. Ten psychiczny, który zadajesz przy okazji jest sto razy gorszy.

            Pomiędzy obojgiem zapanowała nieprzyjemna, grobowa atmosfera. Żadne z nich nie wiedziało, jak można by ją było przerwać. Madi siedziała wpatrzona w samochodowe okno, hamując łzy, które bezlitośnie przysłaniały jej widok. Nie chciała się przy nim po raz kolejny rozkleić. Bała się, że już nigdy więcej nie zobaczy siostry. Przecież tak naprawdę nie wiedziała, gdzie Malik chce ja zabrać; co z nią zrobi, kiedy znajdą się już u celu podróży. Na rodzicach coraz bardziej przestawało jej zależeć. Gdyby chcieli odzyskać córki bez jakichkolwiek problemów, to już dawno obie siedziałyby w swoich pokojach, albo w salonie przed rozpalonym kominkiem i piły gorącą czekoladę z piankami, rozmawiając beztrosko na różne, dziewczęce tematy.

- Jak tam jest? – zdziwiona odwróciła głowę w kierunku Mulata, przerywając na chwilę swoje rozmyślania. Chłopak bez mrugnięcia okiem wpatrywał się w czarną szosę przed nimi.

- Gdzie? – zapytała niepewnie.

- W psychiatryku – sprostował od razu, w dalszym ciągu nie patrząc na dziewczynę.

- Na początku wszystko było dla mnie przerażające. Bałam się nawet swojego cienia i nie byłam w stanie nad tym zapanować. Chciałam po prostu zniknąć, a najlepiej umrzeć, żeby nie musieć dłużej się męczyć – powiedziała tonem, niewiele głośniejszym od szeptu. Obawiała się, że powie coś nieodpowiedniego, przez co Malik znów stanie się wściekły. – Potem naszprycowali mnie jakimś lekami przeciwko depresji. Wtedy zaczęłam robić wszystko to, co mi kazali. Nie chciałam postępować w żadne inny sposób i im wszystkim podobało się moje zachowanie, więc twierdzili, że zaczynam zdrowieć; normalnieć.

- Ale teraz już nie bierzesz żadnych prochów, więc dlaczego jesteś taka spokojna i opanowana?

- Nie jestem ani spokojna, ani opanowana, tylko przestraszona. Boję się, że zrobisz mi to samo, co on, a później po prostu zabijesz – spuściła wzrok na swoje dłonie i zaczęła się nimi nerwowo bawić.

            Pomiędzy obojgiem po raz kolejny zapanowała niezręczna cisza. Madeleine wyjrzała przez boczne okno, chcąc skupić swoje przemyślenia na widokach, znajdujących się za nim, a nie na zgadywaniu tego, co teraz może siedzieć w głowie Malika. Szatynkę kosztowało to zbyt wiele wysiłku mentalnego. Nawet nie zauważyła, kiedy usnęła wycieńczona przez ostatnie wydarzenia.

            Zayn zatrzymał się na obrzeżach Londynu i odetchnął głęboko, zamykając na kilka sekund oczy. Wiedział, że ciemnowłosa usnęła około pięciu minut temu i przez następny czas nie miał zamiaru jej budzić. Musiał przez chwilę pobyć w zupełnej samotności i przemyśleć parę mocno nurtujących go od jakiegoś czasu spraw. Wysiadł ze swojej Mazdy, po czym ostrożnie zamknął za sobą drzwi, starając się zrobić przy tym możliwie jak najmniej hałasu. Przeszedł kilka metrów i usiadł na zarośniętej soczyście zieloną trawą łące. Zginając nogi w kolanach, wyjął z kieszeni paczkę papierosów, od razu wydobywając jednego i odpalił go, zaciągając się dymem. Lubił palić, ponieważ pozwalało mu to zapanować nad sobą, gdy był wściekły oraz w pewnym sensie odprężało.

            Zaczął zastanawiać się nad tym, co powiedziała mu Leine. Zdawał sobie sprawę z tego, jak wielką krzywdę wyrządza swoim ofiarom, ale jakoś nigdy wcześniej nie przywiązywał do tego faktu zbyt wielkiej wagi. Po prostu – porywał kogoś, zamykał w pokoju i żądał okupu, a kiedy dostawał to, czego chciał – wypuszczał ofiarę bez jakichś większych problemów. Sprawa komplikowała się tylko wtedy, gdy zgarniał kogoś dla zemsty. Taki człowiek przechodził prawdziwe piekło na ziemi i rzadko kiedy wychodził z tego żywy; nie wspominając o postradanych zdrowych zmysłach. Jednak nigdy wcześniej nie miał do czynienia z osobą, która dopiero wyszła z psychiatryka. Może faktycznie powinien odczekać kilka miesięcy, żeby pozwolić dziewczynie dojść do siebie? Ale on nienawidził czekać, a już szczególnie, jeśli chodzi o pieniądze. Uwielbiał dostawać wszystko, czego żądał - a najlepiej od razu.

            Skrzywił się mocno, czując w ustach nieprzyjemną gorycz. Zgniótł pozostałości papierosa między palcami i odrzucił je gdzieś na bok. Chyba najwyższa pora obudzić Davies. Przecież przywiózł ją tutaj po to, żeby pooglądała kawałek okolicy i chociaż przez chwilę odsapnęła od miejskiego zgiełku. Podniósł się z ziemi z cichym westchnieniem, po czym ruszył  kierunku samochodu. Zdziwił się, widząc puste miejsce. Warknął zirytowany. Mógł się spodziewać, że spróbuje uciec, kiedy on straci uwagę; nawet jeśli miałoby to być kilka, durnych sekund. Zdenerwowany do granic możliwość Malik uderzył z całej siły w drzwi pojazdu.

- Spokojnie, po prostu zrobiło mi się niedobrze i musiałam jak najszybciej wyjść na zewnątrz. – odwrócił się natychmiast w kierunku, z którego dochodził głos dziewczyny. Podniósł wysoko jedną brew, widząc jak, zupełnie blada, opada bezwładnie na trawę, rozkładając ręce na boki.

- Mogłaś przynajmniej powiedzieć, że już nie śpisz. Albo na przykład trzasnąć drzwiami, jeżeli nie byłaś zdolna do mówienie. Chciałem ci oderwać głowę, ówcześnie pakując kulkę między oczy – nie pozwalając rozbawieniu zdradzić, że zdążył już w pełni zapanować nad emocjami, skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej.

            Madeleine poczuła nieprzyjemny dreszcz, który natychmiast przywrócił ją do porządku. Usiadła prosto, przez co mocno zakręciło jej się w głowie, a w oczach pojawiły się białe plamy. Spuściła powieki, starając się zapanować nad przyspieszonym oddechem. Nie mogła teraz zemdleć, ponieważ nie chciała jeszcze bardziej go rozzłościć. Odetchnęła głęboko i gdy tylko uznała, że już wszystko w porządku, podniosła się z trawnika. Niestety, tym razem słabość wzięła nad nią górę i gdyby nie silne ramiona chłopaka, wylądowałaby z powrotem na ziemi.

            Przez kilka następnych sekund, dłużących się w nieskończoność, nie miała bladego pojęcia, co się z nią dzieje. Wszystkie kończyny odmówiły posłuszeństwa, razem z głową zwisając bezwładnie w powietrzu. Nie wiedziała, czy oddycha. Płuca dziewczyny równie dobrze mogły przestać pompować powietrze, a ona nawet by tego nie zauważyła. Poczuła jedynie twardą powierzchnię pod plecami, a chwilę później poklepywanie po twarzy, które przywróciło ją w małym stopniu do rzeczywistości. Powolnie otworzyła oczy, uważnie śledząc kawałek nieba, znajdujący się nad nią. Zamrugała kilkukrotnie, podnosząc się do siadu, a duża dłoń automatycznie dotknęła jej pleców, przez co po całym kręgosłupie rozniosło się dziwne ciepło.

            Zayn, kiedy zauważył, jak Madi zaczyna bezwładnie opadać, spanikował. W ostatnim momencie doskoczył do niej i ostrożnie położył na trawie. Oddech przyspieszył mu pod wpływem paniki, a adrenalina, krążąca w żyłach ciemnowłosego, zwiększyła się kilkukrotnie. Nigdy wcześniej nie musiał ratować mdlejących dziewczyn i jakoś nie za bardzo mu się do tego spieszyło. Nie mając bladego pojęcia, co powinien teraz zrobić, zaczął delikatnie uderzać policzki szatynki. Motyw z wielu filmów, które do tej pory obejrzał, wydał mu się jak najbardziej na miejscu.

Odetchnął z nieskrywaną ulgą, kiedy Davies otworzyła oczy i spojrzała w niebo otumanionym wzrokiem. Nie chcąc, żeby sytuacja się powtórzyła, położył rękę na plecach osiemnastolatki, kiedy ta usiadła. Przysunął się do niej, kucając teraz nad jej nogami i uważnym spojrzeniem zmierzył twarz nastolatki. Pokręcił głową, widząc szkarłatne plamy na policzkach swojej towarzyszki. Dziewczyna natychmiast spuściła głowę, nieporadnie starając zasłonić się długimi włosami.

Rozbawienie wróciło do Mulata wraz z panowaniem nad sytuacją. Przyłożył dwa palce do podbródka i jednym, pewnym ruchem podniósł głowę do góry, zaczynając bezwstydnie przyglądać się twarzy dziewczyny, która z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej czerwona. Madeleine nie miała pojęcia, co chłopak może chcieć teraz zrobić. Jednak sytuacja również nie działała na jej korzyść, a nawet wręcz ją krępowała.


- Nie wierzę, że to robię – mruknął nagle Malik i bez większych ceregieli przywarł swoimi wargami do ust niczego niespodziewającej się Madi.

~*~

Pamiętacie mnie jeszcze? Bo ja o was nie zapomniałam, a dowodem na to jest ten o to coś, znajdujący się powyżej. Już dawno nic mi się tak bardzo nie podobało, jak ten rozdział.
Chciałam przeprosić, że tak długo mnie tutaj nie było, ale nie miałam siły ani czasu na napisanie czegokolwiek.
Pewnie nie chcecie wyjaśnień (część z was nawet nie przeczyta tej notki), ale dla zainteresowanych jednak coś napiszę. Po pierwsze od pierwszego września rozpoczęłam pieprzone liceum i tydzień temu dowiedziałam się, co to tak na dobrą sprawę znaczy. Chuj z tym, że mogą być tylko trzy sprawdziany w tygodniu, skoro mam już kilka zapowiedzianych na przyszłe półrocze. I mądra ja (razem z moją klasą, a pomysł wyszedł od przewodniczącego klasy, więc mamy wesoło) wpakowała się w małe kłopoty. Mam tylko nadzieję, że dyrektor przypomni sobie, jak to było z nim trzydzieści lat temu i będzie wyrozumiały w stosunku do nas. Boże, życie jest piękne.
Drugi powód, to to samo, co kilka miesięcy temu. Zrezygnowałam z przekonania, że to co piszę, jest przynajmniej dobre. Mam zajebistego doła twórczego, a wena poszła się ruchać razem z dobrym samopoczuciem. Dobrym przykładem na to jest fakt, że usunęłam całe moje opowiadania i nie wiem, czy chcę napisać je od nowa. Więc podsumowując pomysł na nie dołączył do trójkąta z dwiema poprzednimi sprawami. Nie wiem, czy po The Queen nie zrezygnuję z blogowania.
Ale to tylko takie moje przemyślenia. Niepotrzebnie tak bardzo się rozpisałam.
Dobranoc wszystkim.
ZałamanaiśpiącaJes. xx

Player

Wattpad

trwa inicjalizacja